Coraz więcej jest miast, których mieszkańcy zadają to pytanie. Już nie tylko nawet pytają, ale idą dalej i likwidują. Po szarpaninie sopockich strażników z ulicznym grajkiem, który nie chciał ustąpić, likwidacji całej struktury domagają się miejscowi radni. A członkowie Kongresu Nowej Prawicy zaczęli zbierać podpisy mieszkańców, by móc zorganizować w mieście referendum. Potrzebne będą podpisy 10 proc. mieszkańców Sopotu. Nie wiadomo, czy uda się zebrać wymagane podpisy, a jeśli nawet, to czy uda się straż zlikwidować. Bo w Krakowie np. stało się to niemożliwe. Tamtejsza rada miasta niemal jednogłośnie odrzuciła w pierwszym czytaniu projekt uchwały w sprawie likwidacji straży miejskiej. Tam projekt powstał z inicjatywy Ruchu Palikota.
Mimo że Kongres Nowej Prawicy od Ruchu Palikota dzieli przepaść, to obie partie łączy opinia o strażnikach. Wnioskodawcy uważają, że istnienie straży miejskiej w obecnej formie jedynie w minimalnym stopniu przyczynia się do poprawy bezpieczeństwa i zapewnienia porządku publicznego. Dlatego jej zadania powinni przejąć policjanci. Byłoby lepiej i taniej. Budżet straży miejskiej w Sopocie to około 1,3 mln złotych rocznie, co zdaniem Kongresu Nowej Prawicy jest marnowaniem publicznych środków.
I faktycznie, patrząc na dokonania panów w czarnych czapeczkach z daszkiem, można odnieść wrażenie, że straż miejska to zbędna instytucja, ponieważ te same funkcje wykonują odpowiedni inspektorzy w Urzędzie Miasta. Uprawnienia strażników miejskich pokrywają się też z uprawnieniami policji oraz inspekcji transportu drogowego. Brak jasnej granicy powoduje zamęt w służbach mundurowych. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo na ulicach, to od tego jest policja. Tak też przekonują pomysłodawcy zbierania podpisów pod referendum.
Funkcjonariusze straży miejskiej bronią się i mówią, że ujawniają rocznie kilka tysięcy wykroczeń. Pytanie: jakich? Jakiej rangi i wagi? Bo można odnieść wrażenie, że niewielkiej. No, czasem pomagają zwierzętom. Kiedy są ranne koty, zagubione jeże i bezpańskie psy, wtedy zawsze gotowi są do akcji. Ale jeśli trzeba przegonić bandę pijanych wyrostków? To wtedy jest problem. Problemem jest także „walka z karczystymi byczkami”, którzy parkują byle gdzie i byle jak. Ale problemem nie jest za to zdolność, z jaką ścigają normalnych kierowców za nawet najdrobniejsze przewinienia (słynne fotroradary jako maszynki do zarabiania pieniędzy). A już ściganie starszawych handlarek z pumeksem i pietruszką wychodzi straży miejskiej perfekcyjnie! Statystyki pęcznieją jak te pęczki zarekwirowanej zieleniny.
Za to przywileje, jakie ma ta służba, i pieniądze, jakie czerpie z budżetu na swoje istnienie, mogą wprawić w osłupienie. Tak samo jak kilkunastu zatrzymanych strażników w Częstochowie, którzy zamiast bronić porządku, wdali się w utarczkę z osobami stojącymi przy jednym ze sklepów. Najpierw ich zagazowali, a potem pobili, tak że do szpitali trafiło kilkanaście osób. W aktach nie znalazły się dotąd informacje, by ucierpieć mieli sami funkcjonariusze! W Chrzanowie, Żorach, Trzebini i Stalowej Woli straży miejskiej już nie ma. I co? Jest nawet bezpieczniej! To po co nam straż?
Może by tak ogłosić kolejne referendum, zanim straż dostanie do ręki nowy oręż? Bo za chwilę, o czym mało kto wie, będzie jeszcze miała uprawnienia śledcze. I co my na to?
Krzysztof Ziemiec |