Duński filozof Søren Kierkegaard (1813–1855) używał historii o błaźnie i pożarze we wsi, by zilustrować problemy komunikacji. A brzmiała ona tak: w pewnym wędrownym cyrku wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc, zwłaszcza że groziło jej niebezpieczeństwo – istniało ryzyko, że ogień przeniesie się do wsi poprzez puste, wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać, niż się śmiać, daremnie jednak błagał ludzi i tłumaczył im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Błagania jego wywoływały tylko kolejne wybuchy śmiechu, uważano, że świetnie gra swą rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi, a wtedy na pomoc było za późno. Zarówno wieś, jak i cyrk spłonęły.
Joseph Ratzinger w swym dziele „Wprowadzenie w chrześcijaństwo” (1968) cytował ten przykład, by unaocznić trudności, jakie napotykamy, przekazując wiarę ludziom, którzy z racji bądź zawodu, bądź sytuacji społecznej nie są oswojeni ze sposobem myślenia i przemawiania Kościoła. W błaźnie, który nie może znaleźć żadnego posłuchu u ludzi, szczególnie widzi obraz teologa. Nikt go nie bierze na serio w jego błazeńskim stroju ze średniowiecza czy innej minionej epoki. Cokolwiek by mówił, rola jego nadaje mu etykietę i w pewien sposób go klasyfikuje. Jakkolwiek się zachowuje i jakkolwiek usiłuje ukazać powagę sytuacji, wie się zawsze z góry, że to jest tylko błazen. Wiadomo, o czym mówi, wiadomo, że to tylko przedstawienie, które z rzeczywistością ma mało albo w ogóle nie ma nic wspólnego. Można mu się więc spokojnie przysłuchiwać, ale nie trzeba się zbytnio przejmować tym, co mówi.
„Papieże, biskupi, księża, siostry zakonne i inni oficjalni katolicy muszą tak mówić, przecież z tego żyją, nie mają innej możliwej narracji” – ten argument tkwi w wielu, którzy nie przyjmują ich świadectwa wiary. Pewnie właśnie dlatego świadectwu pasterzy musi towarzyszyć świadectwo zwykłych wiernych. Ich łatwiej zrozumieć, bo nie mają „stroju z minionej epoki” i nie „muszą” tak mówić ani tak żyć. Niemniej oba świadectwa – świeckich i duchownych – są potrzebne, między nimi powinna być organiczna współpraca.