28 kwietnia
niedziela
Piotra, Walerii, Witalisa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Dziecko jako produkt

Ocena: 0
2530
Wieczór sylwestrowy spędziliśmy z żoną u polskich znajomych. Przybyli również znajomi znajomych, których pragnienie dobrobytu – bo raczej nie chęć przeżycia życiowej przygody – rozrzuciło po różnych państwach europejskich. Tematy podejmowane przy gulaszu z kasztanami z początku były dość lekkie i przyjemne. Po jakimś czasie jednak, gdy grupa nieco się zintegrowała – i to bynajmniej nie za sprawą alkoholu, bo akurat prawie wszyscy przybyli samochodem – rozmowa zeszła na to, co ludziom tak naprawdę leży na sercu.

A ponieważ, jak to zwykle bywa w czasie spotkań towarzyskich, liczba kobiet znacząco dominowała nad czynnikiem męskim, przewodnim tematem było potomstwo. Jak na dłoni widać, dlaczego propaganda in vitro pada na taki podatny grunt we współczesnych społeczeństwach. Bo gros par żyjących w wysoko rozwiniętych krajach po prostu nie może mieć dzieci metodą naturalną. Na dziewięć obecnych na kolacji kobiet aż cztery przyznały się, że nie mogą mieć dzieci. Ktoś spyta, czy to był Sylwester, czy grupa wsparcia dla bezpłodnych małżeństw. A jednak tak otwarte poruszanie tego tematu w typowo lekkiej atmosferze miłego wieczoru pokazuje, jak głęboki jest to problem. I że nie da się go schować do szuflady, nawet na ten wieczór, bo tkwi on w myślach przez cały czas.

Ciekawe, że wszystkie kobiety deklarowały się jako wierzące i praktykujące, a jednak kilka z nich próbowało znaleźć wśród uczestników spotkania poparcie dla metody in vitro. Prawdopodobnie dlatego, że chciałyby z niej skorzystać. Na argumenty o zabijaniu kilkorga poczętych dzieci w celu urodzenia jednego, wybranego, w ogóle nie reagowały. Zwłaszcza jedna pani, robiąca karierę w dyplomacji, cały czas odwoływała się do instynktu macierzyńskiego, który wymusza na niej posiadanie własnego dziecka. Z podkreśleniem na „własne”. Nie czyjeś, przysposobione, adoptowane, któremu też mogłaby ofiarować całą swoją niespełnioną miłość. Nie, tylko i wyłącznie własne.

Mężczyźni w tej rozmowie okazują się milczący, bo prawdę mówiąc, żaden prawdziwy facet nie znajduje przyjemności w obserwowaniu procesu zapładniania własnej żony przez kogoś innego. Jakąkolwiek metodą. Jeżeli jednak owej kobiety nie obchodzi, co dzieje się w czasie procedury zapłodnienia pozaustrojowego z braćmi i siostrami wybranego do urodzenia dziecka, to niestety ta kobieta – i podobnie do niej myślący – dba nie tyle o dobro dziecka, ile o swoją zachciankę. Nie obchodzi jej też, że miliony dzieci czekają na adopcję, aby otrzymać szansę na normalne życie. W procedurze in vitro prawa dziecka, łącznie z prawem do życia, zostają całkowicie pominięte, a na pierwszy plan wysuwa się własny egoizm. „Oboje mamy dobrą pracę, piękne mieszkanie, dom letniskowy, dwa samochody, psa, dużo podróżujemy – brakuje nam jednak dziecka”. Niestety, to często słyszane słowa par decydujących się na in vitro. Dla zagłuszenia sumienia dodają jeszcze argument o instynkcie rodzicielskim, który jest silniejszy nad wszystko inne.

A mnie się wydaje, że powinni szczerze wyznać: do naszego statusu materialnego brakuje jedynie dziecka. I tak oto mały człowiek staje się kolejnym produktem w nieskończonym łańcuchu konsumpcji. Jego zdjęcie wklejamy na swoim profilu na Facebooku i już w pełni możemy zaprezentować znajomym nasze osiągnięcia. Wiele osób mówi, że nie chce oceniać rodziców podejmujących decyzję o zapłodnieniu in vitro, bo pod nią kryje się zawsze ludzki dramat. Ja również nie chcę ich oceniać, ale przykładem prawdziwego instynktu rodzicielskiego, który troszczy się nie o zaspokojenie własnych potrzeb, ale potrzeb dziecka, są rodzice, którzy starają się o adopcję, a kiedy to jest niemożliwe z przyczyn materialnych, mieszkaniowych czy zdrowotnych, pomagają dzieciom z krajów Trzeciego Świata czy poprzez adopcję serca (w Polsce rozpowszechnianą przez pallotynów i salezjanów), czy to przyjmując do siebie na wakacje dzieci z Ukrainy czy Białorusi, czy pomagając domom dziecka. Tymi „swoimi dziećmi” pochwalić się przed znajomymi nie mogą, ich zdjęcia na Facebooku nie wkleją, ale ich największą nagrodą jest radość w oczach tych dzieci. I to jest najcenniejsze.

Stefan Meetschen
fot. Martyna Jodłowska

Idziemy nr 2 (383), 13 stycznia 2013 r.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 27 kwietnia

Sobota, IV Tydzień wielkanocny
Jeżeli trwacie w nauce mojej,
jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 7-14
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter