Premier zapowiedział ograniczenie bezrobocia do poziomu 13 proc., co w praktyce – wobec bezrobocia wynoszącego ponad 13 proc. – oznacza zredukowanie ułamka po przecinku. Nie to jednak jest najgorsze. Sytuacja, w której co ósmy Polak nie ma pracy, sama w sobie jest dramatyczna, ale nie pokazuje całej prawdy o sytuacji kraju. Na głębokiej prowincji bezrobocie wynosi ponad 20 proc., a wśród ludzi młodych sięga 30 proc. Tym młodym ludziom niemającym pracy w swojej okolicy premier proponuje „bony migracyjne” i wyjazd do metropolii (o ile sami nie wyjadą po prostu na emigrację). Tymczasem potrzebny jest poważny – i oczywiście rozłożony na lata – program ożywienia gospodarczego polskiej prowincji. Bez niego czeka nas stopniowe wyludnienie. Ale o tym Donald Tusk nie chce mówić.
Nie może natomiast udawać, że nie widzi kryzysu demograficznego. Tego, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, już dłużej ukrywać się nie da. Ale środki, jakie premier zaproponował – Karta Wielkiej Rodziny, czyli ulgi do muzeów i na baseny – to polityka dobra na poziomie powiatowego miasta, a nie rządu. Tym bardziej, że Donald Tusk wyraził nadzieję, iż Kartę wykonywać będą firmy prywatne i instytucje nierządowe. Co więc dla rodzin zrobi rząd? Wiemy, co już zrobił. „Niewielka” podwyżka VAT spowodowała, że rodzina wychowująca dwójkę dzieci tylko z tytułu ich wychowania zapłaciła przez ostatnie trzy lata kilkaset złotych dodatkowych podatków.
Listę zapowiedzi, które mają pozorować prowadzenie polityki, można by ciągnąć dalej. Ale nie ma to żadnego sensu. Podobnie jak utrzymywanie przy władzy ludzi, którzy swego czasu chwalili się, że „nie robią polityki”. Polski na owo „nierobienie” już dłużej nie stać.
Marek Jurek |