Ludzkość znalazła się dzisiaj na historycznym zakręcie. Oby nie był to zakręt ostatni. Trudno się bowiem nie zgodzić z papieżem Franciszkiem, że to, co się dzieje na naszych oczach, jest wojną światową w kawałkach. Docierające do nas opinie i komentarze na ten temat często nijak się mają do tego, o co naprawdę chodzi. Rozdźwięk między relacjami polityczno-medialnymi a rzeczywistością widać choćby w skonfrontowaniu ich z relacjami ludzi Kościoła, którzy mimo trwającej wojny pozostali i pracują wśród udręczonych narodów. Wiele takich głosów prawdy można w tym numerze „Idziemy” znaleźć.
W Syrii rozgrywa się sparing światowych mocarstw: Rosji, USA i ich sojuszników. Stawką w tej grze jest coś więcej niż tylko kontrola nad drogami transportu ropy naftowej i gazu. Choć trzeba przyznać, że zamęt na Bliskim Wschodzie jest w interesie tych krajów, które żyją z eksportu ropy. Przyczynia się do utrzymywania wysokich cen tego surowca na świecie. Tania ropa np. dla Rosji oznacza wpadnięcie w kryzys. W tym zamęcie niektóre państwa starają się zdobyć przywództwo w muzułmańskim świecie. Zbroją się na potęgę i bezpośrednio lub pośrednio angażują się w konflikt na terenie Syrii. Oprócz Turcji swoje cele realizują Iran i Arabia Saudyjska. Każde z tych państw reprezentuje inną wersję islamu, co sprawia, że pod ambicje polityczne podkłada się motywacje religijne.
Stany Zjednoczone i ich sojusznicy szermują frazesami o szerzeniu demokracji i obronie praw człowieka. Dziwnym trafem nie próbują eksportować swoich idei choćby do Arabii Saudyjskiej, gdzie do więzienia można trafić za posiadanie Biblii, tylko do Syrii, gdzie z wolnością sumienia i wyznania oraz z demokracją wcale nie było najgorzej.
Bardzo ważnym, aczkolwiek nie najważniejszym celem zaangażowania Zachodu w Syrii jest niedopuszczenie podporządkowanego Iranowi Hezbollahu do granic Izraela. Po obaleniu – z naszym udziałem – rządzącego w Iraku Saddama Husajna zniknął bowiem realny bufor oddzielający Iran od terenów zdominowanych przez Hezbollah w Syrii i Libanie. Ale najważniejszym, choć niewyartykułowanym, celem USA i Rosji jest ustalenie wzajemnych relacji w nowym światowym porządku, jaki ukształtuje się w ciągu dwudziestu najbliższych lat. Nie więcej jak dwadzieścia lat potrzeba bowiem Chinom, aby prześcignąć Stany Zjednoczone pod względem technologicznym.
Chiny rozwijają się w zawrotnym tempie, ich gospodarka już dzisiaj jest prawdopodobnie większa od amerykańskiej, o czym niedawno pisał u nas Kazimierz Dadak, profesor Hollins University w USA. Państwo Środka liczy ponad
1 mld 300 mln obywateli, posiada gigantyczne rezerwy walutowe i pretenduje do roli głównego światowego mocarstwa. Ta perspektywa przeraża w jednakowym stopniu Stany Zjednoczone i Rosję, której słabo zaludnione, ale bogate w surowce tereny na Dalekim Wschodzie są łakomym kąskiem dla sąsiada-giganta. USA i Rosja, aby przetrwać, są skazane na wzajemną współpracę, pozostaje tylko kwestia ustalenia warunków. Stąd prężenie muskułów, demonstrowanie swoich wojennych „zabawek” na obcym terenie. W interesie USA nie jest bynajmniej zbytnie osłabienie Rosji, w interesie Rosji zaś jest uzyskanie wobec USA pozycji równorzędnego partnera, a nie tzw. junior partnera. Dokonuje więc się licytacja jak w brydżu. Na cudzym terenie, na ustalonych zasadach, żeby nie doszło do bezpośredniego starcia. Giną niewinni ludzie.
Dlaczego piszę o tym przed naszą majówką stulecia? Po to, żebyśmy sobie w końcu zdali sprawę, że nie tylko Syria, ale i Polska jest stawką w tej światowej grze mocarstw. Już nieraz w historii Zachód nas przehandlował w imię dobrych relacji z rosyjskim imperium. Tylko głupiec może być pewien, że to się nie powtórzy. Sojusze, które były dobre tylko na czas pokoju, też już mieliśmy. Kupione zaś przez nas amerykańskie antyrakiety pojawić się mają u nas dopiero za cztery lata i powinno ich wystarczyć do zestrzelenia maksymalnie 104 rakiet lub samolotów przeciwnika…
Jesteśmy w miarę bezpieczni tylko w czasie pokoju! Dlatego o pokój w Syrii trzeba się upominać i modlić tak samo, jak o pokój w Polsce, w Europie i na świecie. Bo to wszystko elementy jednej wielkiej układanki. W obecnej sytuacji od światowego konfliktu może nas wybawić tylko cud. I o ten cud prośmy w maju Tę, przez którą w naszych dziejach nieraz zdarzały się cuda: Królową Polski i Królową Pokoju.