Tej chyba celowo brak, bo zbliża się wielkimi krokami kongres lewicy, więc trzeba zawalczyć o lumpenliberalny i zwierzęco antykościelny elektorat, który do tej pory starał się skupiać wokół siebie tylko jeden pan. I z nim lewica toczy bój o rząd dusz. Nie bez powodu do tej gry na siłę jest wciągany prezydent, który zbyt mocno ostatnio wybija się na niezależność. I chyba też dla niektórych zbyt ostentacyjnie angażuje się w życie Kościoła, czego udział w Lednicy czy Dniu Dziękczynienia jest najbardziej widocznym ostatnio przykładem.
Kolejny „front walki z klerem” to propozycja wolnych od handlu w dużych sklepach niedziel. Projekt złożony przez posłów z tak odległych politycznie klubów jak PO, PiS, PSL i SP, dlatego nie wiedzieć czemu złość tych, którzy nie poradzą sobie bez hipermarketów w dzień święty, skupiła się… znów na Kościele. „To jest inicjatywa wyznaniowa” – wyrokuje pani socjolog z Fundacji Feminoteka. „Przygotowali ją posłowie z katolickich klubów. Zresztą sami o tym mówią. Podkreślają, że niedziela to dzień święty” – mówi. I dodaje, że chce, by Polska była bogata. Ja też!
Tyle tylko, że w poselskim projekcie nie ma zakazu handlu dla małych sklepów prywatnych, w których właściciel sam będzie chciał w niedzielę sprzedawać ciastka i lody. Pomysłodawcy ustawy chcą, by Polaków do pracy w niedzielę nie zmuszano.
Takich samych argumentów przeciwnicy świątecznej niedzieli używali przy wprowadzaniu zakazu handlu w dni świąteczne. Wtedy też straszono katastrofą. I co się stało? Duże sklepy nie odnotowują strat z powodu zamknięcia np. w Trzech Króli, bo rekompensują to obroty w dni poprzedzające święto.
Podobne ustawy od dawna funkcjonują na Zachodzie, nieporównanie bardziej liberalnym. W wielu europejskich krajach takie zakazy obowiązują od lat i tamtejsze gospodarki mają się dobrze. Trudno ich decydentów nazwać gospodarczymi samobójcami.
Poza wszystkim projekt „zakazu” handlu w niedziele jest prorodzinny. Zapewnia, choć nie wszyscy pewnie z tego skorzystają, możliwość godnego spędzenia niedzieli. Godnego, czyli niekoniecznie na zakupach, a np. na wspólnym spacerze czy w kinie. A może obrońcami pracujących w niedziele galerii są ludzie bardzo młodzi, jeszcze bez rodzin, lub bardzo hedonistycznie i roszczeniowo nastawieni do życia starcy? Albo lobbyści pracujący na rzecz dużych sieci? Tylko co to ma wspólnego z Kościołem? Nie dajmy się nabrać na te pohukiwania!
Kiedy Kościół był potrzebny do poparcia idei wejścia Polski do UE, to był bez pardonu do tego wykorzystywany. A propozycja zamknięcia dużych sklepów w niedziele to powrót do myślenia w kategoriach solidaryzmu społecznego, a nie tylko chęci zaspokajania własnych potrzeb.
Krzysztof Ziemiec |