– Co mnie fascynuje w Matce Wincencie? Całym swoim życiem pokazuje, że każde działanie musi mieć źródło w całkowitym zaufaniu Bogu i w pragnieniu stania się Jego narzędziem we współczesnym świecie. Daje też wspaniałe świadectwo co do możliwości – jak zaleca papież Franciszek – działania na peryferiach ludzkości, właśnie poprzez pracę wśród osób upośledzonych umysłowo, zagubionych moralnie i pochodzących z marginesu społecznego – mówi siostra Benedykta, matka przełożona generalna Zgromadzenia Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego.
Ale początki były niebywale trudne. Pierwszymi podopiecznymi młodziutkiej Jadwigi, późniejszej Matki Wincenty, były kobiety nazywane wówczas „paniami lekkich obyczajów”. W szpitalu „wenerycznym” św. Łazarza przy ul. Książęcej 2 w Warszawie otoczyła je szczególną opieką, bo były pacjentkami drugiej kategorii. Potem zajęła się mężczyznami chorymi na gruźlicę skóry. Pomagała też więźniom i ich rodzinom. W końcu postanowiła nieść pomoc skrajnie pokrzywdzonym przez los – dzieciom niepełnosprawnym intelektualnie, które często były odrzucane nawet przez swoich rodziców.
Życie dla innych
Chęć poświęcenia się dla innych kiełkowała w sercu i umyśle Jadwigi od dzieciństwa, być może w związku z tragicznymi wydarzeniami, jakie stały się jej udziałem w pierwszych latach życia. Przyszła na świat w 1900 r. w Piotrkowie Trybunalskim, a już dwa lata później osierocił ją ojciec. W 1907 r. zmarła jej matka. Wychowywała ją babcia, Franciszka Jaroszewska, a potem ciotka, Halina. Mimo że nie dorastała w pełnej rodzinie, była otoczona miłością. Zarówno babka, jak i ciotka dbały o jej rozwój moralny i intelektualny. W domu żywo dyskutowano o losach Polski i uwrażliwiano na potrzeby innych. Jadwiga wszystko chłonęła pełną piersią.
|
W 1926 r. została przyjęta jako dozorczyni do szpitala św. Łazarza. Mimo świeckiego stanu wiodła życie jak siostra zakonna. Nosiła na co dzień biały fartuch i posługiwała się zakonnym imieniem Wincenta.
W szpitalu św. Łazarza mało kto chciał pracować. Kobiety z niechlubną przeszłością, cierpiące na choroby weneryczne, nie były pokornymi pacjentkami, a styl ich bycia został ukształtowany przez pracę na ulicy. Wincenta jednak dopiero tam rozwinęła skrzydła. Co wieczór wytrwale modliła się za pacjentki przy obrazie Matki Bożej i zapalonej świecy na szpitalnym korytarzu. Kobiety początkowo z niej szydziły, ale stopniowo zaczęły się do niej przyłączać. Siedem z nich, podobnie jak ona, chciało zostać zakonnicami. Wincenta jednak, po przebyciu krętej drogi swojego życia, nie mogła marzyć o wstąpieniu do kolejnego zgromadzenia.
Za radą znajomych założyła stowarzyszenie „Samarytanki”, zatwierdzone przez Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej. W wynajmowanych mieszkaniach meldowała rekonwalescentki ze szpitala św. Łazarza, by łatwiej im było znaleźć godziwą pracę i pozbyć się stygmatu prostytutki. Wkrótce w Karolinie stworzyła dom dla dzieci upośledzonych, a potem założyła podobną instytucję w Pruszkowie. W Henrykowie objęła zakład „Przystań” dla dziewcząt moralnie zaniedbanych, w Gaju koło Wyszkowa zorganizowała dla chłopców ośrodek „Fiszor” – dom pracy i szkołę zawodową, w Pruszkowie – szkołę specjalną i drugi dom dla dziewcząt z głębokim upośledzeniem, a w Skolimowie – dom wypoczynkowy dla inteligencji. Samarytanek współpracujących z Wincentą przybywało. Domagały się, żeby Kościół zatwierdził zgromadzenie jako stowarzyszenie kościelne.