Tegoroczne wybory prezydenckie wiele mówią nie tylko o amerykańskiej scenie politycznej, ale i o samej Ameryce.
fot. PAP/EPA/GAMAL DIABDwa i pół dnia po zamknięciu lokali wyborczych zastępca gubernatora stanu Pensylwania, John Fetterman (demokrata), obwieścił, że jeszcze tysiące głosów pozostało do policzenia, ale biorąc pod uwagę to, skąd pochodzą, można uznać, że wybory w tym stanie na pewno wygrał jego partyjny kolega, Joe Biden. To oświadczenie wystarczyło mediom głównego nurtu do ogłoszenia zwycięstwa duetu Biden–Harris i przywódcy wielu krajów pospieszyli z gratulacjami. Tym sposobem fakt medialny stał się faktem politycznym.
Do tej pory, gdy media przyznawały zwycięstwo jednemu z kandydatów, czyli na długo przed oficjalnym ogłoszeniem wyników, ów uznany za pokonanego dzwonił z gratulacjami i na tym wybory się kończyły. Tym razem tradycji nie stało się zadość i wszystko wskazuje na to, że prezydent Trump, jeśli w ogóle uzna zwycięstwo Bidena, to uczyni to dopiero po wyczerpaniu wszystkich możliwych środków obrony swych interesów.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 47 (787), 22 listopada 2020 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 09 grudnia 2020