27 kwietnia
sobota
Zyty, Teofila, Felicji
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Katolickie wyspy

Ocena: 0
985

Może czasami, zwiedzając egzotyczne zakątki, warto zwrócić uwagę nie tylko na ich przyrodę i zabytki, ale także na ludzi, którzy tam mieszkają?

fot. Piotr Kościński

Centralnie położony plac św. Anny – Santa Ana Plaza – na starym mieście w Las Palmas de Gran Canaria z jednej strony zamyka potężna budowla: katedra św. Anny. Szary budynek z dwiema wieżami po bokach i łukowym wejściem pośrodku. Przy drzwiach stoi jakiś mężczyzna. Ujrzawszy turystę, macha rękami. – Santa misa… – daje do zrozumienia, że to nie czas na zwiedzanie. Trzeba wykazać stanowczość, mówiąc „si, si”, i mężczyzna wpuszcza do środka.

Ta piękna budowla w stylu gotyku atlantyckiego została zbudowana w XVI w. i przez ponad trzy stulecia była jedyną katedrą na Wyspach Kanaryjskich. Potem powstała jeszcze jedna, w Santa Cruz de Tenerife, czyli stolicy Teneryfy i współstolicy wysp. Władze regionalne urzędują w dwóch głównych miastach dwóch najważniejszych wysp.

Mszę Świętą po hiszpańsku zrozumieć może każdy, kto choć trochę zna łacinę, a jeszcze lepiej, jeśli mówi po francusku czy włosku. Gorzej z kazaniem, choć kanaryjski hiszpański jest łatwiejszy od tego kontynentalnego, a przede wszystkim mniej sepleniący…

Po Mszy próba rozmowy z księdzem, sympatycznym brodaczem w średnim wieku, który przy drzwiach ściska dłoń każdego wychodzącego mężczyzny i przytula każdą kobietę. Okazuje się, że nie mówi po angielsku. – Tylko po hiszpańsku i włosku – śmieje się. Na pytanie, czy są Msze po angielsku, odpowiada: „Nie ma”. Dlaczego? „Bo mało kto mówi po angielsku”.

W Las Palmas podobno gdzieś odprawiane są Msze w językach innych niż hiszpański, ale nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie i kiedy. Na wyspach należących do katolickiego kraju, jakim jest Hiszpania, świątyń katolickich jest wiele. W niektórych z nich sprawowane są Msze dla cudzoziemców. Na sporej przecież Teneryfie – podobno w czterech świątyniach. Na innych wyspach rzadziej. Jak można sądzić, przyczyną nie jest wcale niechęć do turystów. Powód jest raczej inny. Przybysze, w tym także Polacy, żyją w swoim własnym świecie – w „resortach turystycznych”. Co prawda obsługują ich miejscowi, ale ci po pracy znikają w swoich domach i żyją własnym życiem.

A Kościół jest właśnie dla nich. Żyje problemami lokalnych społeczności – oczywiście nie odrzucając turystów, ale nie ma dla nich specjalnych propozycji. Będą mile widziani na Mszach, ale muszą się dostosować do panujących warunków. A więc na przykład do tego, że przy braku znajomości hiszpańskiego kazanie będzie dla nich zupełnie niezrozumiałe.

 


PRZEJEZDNI I MIEJSCOWI

Las Palmas jest z pewnością miastem mniej turystycznym niż te na południu wyspy, w tym Maspalomas i okoliczne miejscowości, gdzie jest nieco cieplej niż na północy. Ale turystów i tu przyjeżdża wielu, przede wszystkim z Niemiec. Na Teneryfę docierają głównie Brytyjczycy, na Gran Canarię Niemcy. Polacy, mówiąc szczerze, nie liczą się w tym podziale.

Turyści w Las Palmas wybierają okolice Playa de Las Canteras, przepięknej, długiej, piaszczystej plaży, gdzie hotel stoi przy hotelu. Jeśli z tej okolicy się ruszają, to albo na stare miasto – obejrzeć piękne budowle, w tym dom, w którym podobno w swej podróży do Ameryki zatrzymał się Kolumb – albo na wycieczkę po wyspie. A atrakcji jest tu sporo, zarówno naturalnych, jak i zbudowanych przez człowieka.

Mogą też udać się od plaży na wschód, do wielkiego, niezwykłego akwarium, albo do interaktywnego muzeum nauki. Mijają Parque de Santa Catalina, gdzie drzew – głównie palm – jest co prawda niewiele, ale za to w miejscowych barach zobaczyć można mieszkańców miasta, bawiących się, pijących wino. A przy ogromnym centrum handlowym El Muelle, położonym nad samym morzem, znajduje się bar, do którego wieczorami stoją gigantyczne wręcz kolejki spragnionych zabawy Kanaryjczyków. Bo Kanaryjczycy nie chodzą do hoteli goszczących turystów.

Przybysze mają swoje atrakcje, zapełniają restauracje oferujące opłacone wcześniej posiłki albo drinki wykupione w ramach all inclusive. Ci, którzy mają wyłącznie noclegi ze śniadaniami, wybierają jeden z dziesiątków barów przy Playa de Las Canteras, oferujących kuchnię hiszpańską, włoską lub po prostu międzynarodową; jest też jeden rosyjski, ale klientów ma jakby mniej niż inne. Będą obsłużeni po angielsku czy niemiecku. Natomiast miejscowi chodzą do swoich restauracji i barów, gdzie mówi się wyłącznie po hiszpańsku.

Zresztą, przeciętny Kanaryjczyk obcych języków raczej nie zna. Owszem, ci młodsi lepiej czy gorzej mówią po angielsku, ale starsi już niekoniecznie. Chyba że pracują w sektorze turystycznym. Wówczas, w zależności od wyspy, obok angielskiego powinni jeszcze znać niemiecki czy francuski.

Mieszkańcy Gran Canarii mają swoje szkoły i uniwersytety; mają swój klub piłkarski, UD Las Palmas (obecnie w hiszpańskiej Segunda Division, czyli w drugiej lidze), swoje sklepy i swoje domy. Podobnie jest na Teneryfie (tam chodzą na mecze CD Tenerife, też w drugiej lidze) czy Lanzarote (niestety, UD Lanzarote jest o wiele słabszy od poprzednich). Żyją obok turystów, na co dzień po prostu ich nie zauważając.

 


MATKA BOSKA Z TERORU

Turystyka jest na wyspach najważniejsza. Wystarczy spojrzeć na liczby: sektor ten generuje 30 proc. regionalnego dochodu brutto. Co z kolei oznacza, że wszelkie problemy z turystyką dramatycznie odbijają się na sytuacji całego archipelagu. Prawdziwą tragedią była pandemia koronawirusa. W 2020 r. PKB spadł tu aż o 18 proc., a ludność nie przeżyłaby bez wsparcia rządu z Madrytu. Powrót turystyki spowodował błyskawiczne odrodzenie kanaryjskiej gospodarki. W ubiegłym roku PKB wzrósł tu aż o 10,7 proc., a w tym i przyszłym ma być jeszcze lepiej.

I dzieje się tak, choć nie jest tu wcale tanio – wyspy są najdroższym regionem w całej Hiszpanii. Miejscowi dowodzą, że powód jest oczywisty. – Przybysze z Europy chcą wyjechać poza kontynent, ale mieszkać w bardzo dobrych warunkach – mówi jeden z regionalnych dziennikarzy. I faktycznie, archipelag jest oddalony od Afryki zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów, a w Maroku z pewnością jest taniej. Ale na Kanarach, choć geograficznie w Afryce, jest się jednak w Europie. Stąd zresztą – o czym turyści zazwyczaj nie wiedzą – ciągły napływ nielegalnych migrantów, usiłujących dotrzeć tu na marnych, niewielkich łodziach lub ukrywających się na statkach. Efekty są dramatyczne – szacuje się, że około dziesięciu procent z nich ginie po drodze z kontynentu.

Na wyspach jest pięknie, ciepło (nie za gorąco!), czysto i miło. I mnóstwo miejsc do zwiedzania, a wszystko położone „kompaktowo”, bo przecież nawet Teneryfa nie jest duża i na wygasły wulkan Teide (3715 m wysokości!) można dotrzeć dość szybko z każdej miejscowości. Podobnie Gran Canaria, Fuertaventura czy Lanzarote. W zeszłym roku na wyspach gościło prawie 13 milionów turystów.

Szlaki podróży są starannie wyznaczone. Dobrym przykładem miasta turystycznego jest położony na Gran Canarii Teror. Do Teroru (ciekawe, że miejscowym ta nazwa nie kojarzy się z niczym strasznym) co chwila przyjeżdża kolejny autokar i wysypują się z niego ludzie. Trafiają w samo centrum Prowincji Maryjnej Teror, gdzie czczona jest patronka wyspy, Matka Boska Sosnowa (Nuestra Señora del Pino, Virgen del Pino de Teror). Zgodnie z miejscową legendą około 1481 r. na czubku sosny (a mówiąc ściśle, sosny pinii) pojawił się wizerunek Maryi. W tamtym czasie obszar dzisiejszego Teroru pokryty był gęstym lasem, rosły tam też tzw. smocze drzewa (dracena smocza), teraz nieliczne i obecne tylko na Kanarach oraz Wyspach Zielonego Przylądka.

Dziś stoi tam bazylika Matki Bożej Sosnowej – nieduży, piękny kościół, miejsce dorocznego wielkiego święta, mającego miejsce 8 września, w rocznicę objawienia Matki Bożej. Przybywają tam tłumy mieszkańców Gran Canarii. To chyba jedyny dzień w roku, kiedy miejscowych jest tu więcej niż turystów.

A turyści zajrzą na chwilę do bazyliki, by potem minąć Zielony Krzyż (żelazny, który zastąpił drewniany, wykonany z pnia sosny, na której ukazała się Maryja), przejść się główną ulicą i obejrzeć słynne balkony, coś zjeść i zrobić zakupy. A potem pospiesznie wracają do autokarów i jadą dalej. Mało kto zostaje tu dłużej, choć do Teroru można przyjechać podmiejskim autobusem z Las Palmas. To typowe miasteczko na godzinę lub dwie. Większość wycieczek po wyspie nie daje turystom wiele czasu do wytchnienia: jedziesz, wysiadasz i szybko zwiedzasz, wsiadasz i jedziesz dalej.

Bazylika Matki Bożej Sosnowej pozostaje miejscem do zobaczenia w kwadrans, bo na więcej nie ma czasu. Może szkoda?

 


SZUKAJMY POZA PRZEWODNIKAMI

Oczywiście, tak jest w przypadku każdego miejsca turystycznego. Również w Polsce przybysze z zagranicy wyciągają przewodniki i odhaczają kolejne punkty – miejsca, które koniecznie trzeba zobaczyć. I tak zazwyczaj tych miejsc jest więcej, niż przeciętny turysta ma czasu, aby do nich dotrzeć.

Może jednak czasami warto popatrzeć na te najbardziej turystyczne regiony nieco inaczej. Spróbować dostrzec ludzi, którzy tam mieszkają – nie tylko jako kelnerów czy sprzedawców. I zastanowić się, co może być tam ciekawego, a nie ujętego w przewodnikach. Czasami bywa to trudne. Tak jak nie jest łatwo pójść na zrozumiałą dla nas Mszę w kraju, który przecież jest bardzo katolicki – w Hiszpanii. Ale za to mamy szanse natrafienia na coś nietypowego, innego. Chyba warto?

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Dziennikarz, politolog, analityk, działacz społeczny. W przeszłości związany z "Tygodnikiem Demokratycznym", "Kurierem Polskim" i "Rzeczpospolitą". Specjalizuje się w tematyce wschodniej.

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 27 kwietnia

Sobota, IV Tydzień wielkanocny
Jeżeli trwacie w nauce mojej,
jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 7-14
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter