28 kwietnia
niedziela
Piotra, Walerii, Witalisa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Więcej niż hospicjum

Ocena: 0
5487
Nikt tu nie pyta o prawo do świadczeń, nie odeśle na ulicę, nie zapisze do lekarza za pół roku. Pomaga się każdemu. Nakarmi, a czasem też ubierze.
UGUL Hospicyjny (Uniwersalny Gabinet Usprawnienia Leczniczego)
– ćwiczenia z panią Bożeną Hamberg

Przedpołudnie w Mokotowskim Hospicjum Świętego Krzyża przy ul. Magazynowej w Warszawie. W dużej jadalni kilku pacjentów hospicyjnego szpitalika obiera ziemniaki na jutrzejszą zupę. W kącie kolejny pacjent rozmawia z pracownikiem socjalnym o wyrobieniu dowodu osobistego. Wszyscy są bezdomni. Dzień jak co dzień. Jadłodajnia powoli szykuje posiłek dla ok. 300 osób bezdomnych i ubogich, które przychodzą codziennie.

Codzienność bezdomnych

W czterech salach szpitalika, będącego częścią prowadzonego przez hospicjum Domu ks. Boduena, przebywa 43 pacjentów. Nowotwory, rehabilitacja po udarach i zawałach serca, zaleczanie gruźlicy, biodra i kolana do wymiany – to standard. Dlaczego tu trafili? – Po dwóch dniach w normalnym szpitalu usłyszałem, że to nie jest miejsce dla bezdomnych – mówi jeden z nich. – Nie mam ubezpieczenia, więc w ogóle nie chciano mnie przyjąć. Gdyby nie ten szpitalik, zdechłbym jak pies – dopowiada drugi. Ile tu pozostaną? Tyle, ile będzie trzeba.

– Naszym leczonym podopiecznym staramy się pomóc wyjść na prostą, ubezpieczyć się, uporządkować sprawy. Pomagamy pozyskać środki na wózki inwalidzkie, sprzęt rehabilitacyjny. Na miejsce czeka wielu bezdomnych i chorych przeznaczonych do opieki paliatywnej, których nie przewidziano w naszym systemie służby zdrowia – mówi Agnieszka Barczewska, terapeuta i pracownik administracyjny.

Weteranami Domu ks. Boduena są mieszkający w separatce panowie Andrzej i Jan. Andrzej jest członkiem zarządu hospicjum. Przebudował zrujnowany lokal na schronisko. Kiedy sam zachorował, bez nogi i przez perturbacje rodzinne bezdomny, sam stał się pacjentem szpitalika.

Jan mieszkał kiedyś na Stegnach. Internowany w stanie wojennym, spędził jedenaście miesięcy na Białołęce. W tym czasie jego rodzinę zmuszono do emigracji i zabrano im mieszkanie. Jako – tak orzekł w sprawie jego mieszkania sąd – ofiara nie zmienionych od czasów PRL przepisów błąkał się po dworcach i klatkach schodowych, aż podupadł na zdrowiu. Nie kwalifikuje się do operacji przeszczepu nerek, więc – mówi – jedzie na morfinie. Obaj panowie poza łóżkiem w Domu ks. Boduena nie mają nic.

Nie tylko po pomoc

W korytarzyku przed pokoikami, w których dyżurują lekarze, psychologowie, opiekunowie społeczni itd., czeka grupa osób z miasta. – Nie oczekujemy skierowania, ale opatrujemy rany, zdejmujemy i zakładamy szwy, gdy trzeba, robimy EKG, spirometrię, USG. Mamy tu kardiologa, pulmonologa, neurologa, chirurga, onkologa, internistę itd. Czasami przychodzi pięć, a czasami dwadzieścia osób dziennie – tłumaczy pielęgniarka.

Nikt tu za nic nie płaci. Jedynie, jeśli to możliwe, trzeba wykupić sobie lekarstwa. – Ludzie przychodzą nie tylko ze względów medycznych, lecz także często po to, by dostać ubranie, wygadać się. A my przy okazji orientujemy się, jak jest z ich zdrowiem, i kiedy trzeba, umawiamy z lekarzem – dodaje.

Obok znajduje się gabinet rehabilitacji. Pan Janusz ma zespół parkinsonowski. Ćwiczy codziennie, podobnie jak pan Andrzej, który po wypadku samochodowym rok temu w ogóle nie chodził, a dziś porusza się o kulach. Na swoją kolej czeka już pan Karol, który wrócił do hospicjum po kolejnym, czteromiesięcznym pobycie w szpitalu. Ma raka nerki i kłopoty z sercem. – Gdyby nie ta rehabilitacja, zapomniałbym, jak się chodzi – przyznaje.

Rehabilitantka Bożena Hamberg chwali postępy podopiecznych. – Hospicjum to kropla w morzu ich potrzeb, ale całe szczęście dla nich, że jest. Pacjenci są dla nas grzeczni i wdzięczni. Odpowiadają szacunkiem na okazywany im szacunek – ocenia.

– Żeby tu być, trzeba mieć dobre serce i umieć z tymi osobami pracować. To praca ciężka psychicznie, ale gdy się tę pracę kocha – nic nie przeszkadza. Potwierdza to bardzo lubiana przez gości i domowników hospicjum Anna Sulińska, główny opiekun medyczny placówki. – Dlaczego tu pracuję? Bo ja ich wszystkich kocham. Kto im pomoże, jak nie będzie takich miejsc jak to?

Po swojemu

Hospicjum powstało jako pierwsze w stolicy, 16 maja 1987 roku. Służy całej Warszawie i okolicom. Jego założycielką, spiritus movens oraz prezesem jest Magdalena Hozer-Chachulska, z wykształcenia historyk.

– Wychowałam się w domu, gdzie pomagało się ludziom biednym. A że dla powojennych urzędników pochodziłam z pasożytniczej grupy społecznej, moją rodzinę pozbawiono majątku, a mnie dano doświadczyć, jak wygląda życie człowieka bezdomnego i głodnego – wspomina.

Będąc pacjentką, widziała w szpitalach ogrom ludzkiego cierpienia i obojętność personelu medycznego. To, jej nawrócenie, doświadczenie opieki nad chorą matką oraz osobiste spotkanie z Matką Teresą z Kalkuty, ukształtowało jej decyzję o pracy hospicyjnej.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 27 kwietnia

Sobota, IV Tydzień wielkanocny
Jeżeli trwacie w nauce mojej,
jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 7-14
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter