Po zwycięstwie nad Japonią na mojej twarzy nie pojawił się uśmiech. Jeśli już, to tylko lekko podniosły się kąciki ust. Zauważyć było to jednak trudno. Zakończyliśmy turniej kompromitacją, dając się wciągnąć rywalom w udawanie gry w piłkę. I ten, jak go nazwał Kamil Grosicki, „kabaret”, ostatecznie przekonał mnie, że do udziału w takiej imprezie jednak polska reprezentacja nie dorosła, niestety. Po przyjeździe do Rosji czułem dreszcze, ekscytację, radość. Gdy kończył się mecz z Japonią, byłem bliski płaczu. Z rozczarowania, że to wielkie święto zepsuli mi nasi piłkarze. Dlatego już dość o stronie sportowej mundialu.
Ta inna, życiowa, jest przyjemniejsza. Bo jednak wyprawa w głąb Rosji to gwarancja przygody i spotkania twarzą w twarz z innym światem. W Soczi można tego dotknąć, wyjeżdżając tylko poza turystyczne centrum. W Kazaniu jest co zwiedzać, więc zaskoczenia nie było. Za to Wołgograd zapamiętam do końca życia.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 27 (665), 8 lipca 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 18 lipca 2018 r.