Rząd pożycza, obywatel płaci
Trzeba pamiętać, że znaczna część długu publicznego wypuszczanego na rynku wewnętrznym jest także w posiadaniu instytucji zagranicznych. Mówiąc językiem fachowym, dług publiczny to zobowiązania w stosunku do „rezydentów” (Polaków i polskich przedsiębiorstw, głównie instytucji finansowych) i „nierezydentów”. Ministerstwo finansów podaje, że na koniec 2015 r. aż 57 proc. całego zadłużenia było w posiadaniu nierezydentów, a tylko 43 proc. – rezydentów. Dług denominowany w walutach obcych wynosił równowartość 306,8 mld zł, cały zaś dług publiczny będący w rękach nierezydentów – 500 mld zł. Zatem ponad 193 mld zł długu denominowanego w rodzimej walucie jest w rękach obcych, co stanowi ponad 33 proc. całego zadłużenia w złotych. Nie jest to sytuacja komfortowa, ponieważ zadłużenie państwa wobec podmiotów obcych jest dużo groźniejsze od zadłużenia wobec podmiotów krajowych. Fakt ten wynika z tego, że w tym pierwszym przypadku łatwo może dojść do nagłego odpływu zagranicznego kapitału (capital flight). W przypadku Polski nie jest to czysto teoretyczna sytuacja; mało kto wie, że w końcu 2008 r. staliśmy w obliczu takiego kataklizmu.
Na skutek paniki wywołanej krachem finansowym, w ciągu zaledwie sześciu miesięcy (koniec lipca 2008 r. do końca stycznia 2009 r.) wartość naszych rezerw walutowych spadła na łeb na szyję – z Polski wypłynęło prawie 26 mld dolarów (ponad 30 proc. całych rezerw walutowych). Wraz z odpływem spekulacyjnego kapitału błyskawicznie spadała wartość złotego. W lipcu 2008 r. przeciętny kurs złotego wynosił ponad 48 centów amerykańskich (albo wartość dolara osiągnęła zaledwie 2,067 zł) i prawie 31 eurocentów (czyli 3,26 PLN/EUR), natomiast w lutym następnego roku już tylko, odpowiednio, 27,5 centa USA (3,63 PLN/USD) i 21,5 eurocena (4,64 PLN/EUR). Mówiąc inaczej, w ciągu siedmiu miesięcy w stosunku do dolara wartość złotego spadła o ponad 43 proc. (albo kurs dolara w stosunku do złotego podskoczył o prawie 76 proc.), a w stosunku do euro spadła o prawie 30 proc. (kurs euro wzrósł o ponad 42 proc.).
Jeszcze przez długie lata
będziemy pić piwo nawarzone
przez panów Tuska i Rostowskiego
Trzeba podkreślić, że spadek wartości złotego napędzał odpływ kapitału, co z kolei wzmagało deprecjację polskiej waluty. Ten rozwój sytuacji był w pełni zgodny z tym, co na przykład w latach 80. miało miejsce w wielu krajach Ameryki Łacińskiej. Od całkowitej zapaści finansowej uratowało nas uzyskanie kredytu w Międzynarodowym Funduszu Walutowym w wysokości ponad 20 mld dolarów. Ta elastyczna linia kredytowa, w trochę mniejszym wymiarze, jest nadal w mocy, ale nie jest to pomoc darmowa, płacimy za nią niemałe pieniądze.
W sumie cały kraj jest w sytuacji zbliżonej do tej, w jakiej znajdują się frankowicze. Niestety, pomiędzy sytuacją frankowiczów a całego społeczeństwa jest wielka różnica – ciężaru wynikającego z dobrowolnego przyjęcia na siebie ryzyka walutowego nikt nam nie odejmie. Żadna międzynarodowa instytucja nie uchwali jakiejś „ustawy”, na mocy której moglibyśmy spłacać zadłużenie według kursu wymiennego obowiązującego w chwili zaciągania pożyczek czy też według jakiegoś „sprawiedliwego” kursu. Jeszcze przez długie lata będziemy pić piwo nawarzone przez panów Tuska i Rostowskiego.
Niestety, obecne władze nie dokonały dogłębnego audytu okresu rządów PO-PSL i w związku z tym przeciętny obywatel nie ma świadomości zagrożenia wynikającego z faktycznego stanu finansów publicznych. Oby jakieś nieprzewidziane wypadki nie wyrwały nas z tego błogostanu.