W minioną sobotę premier Jan Olszewski – polityk, adwokat, obrońca sądzonych w PRL opozycjonistów, oskarżyciel posiłkowy w procesie zabójców ks. Jerzego Popiełuszki i przede wszystkim dobry człowiek – spoczął na warszawskich Powązkach. Został pochowany z wojskowymi honorami. W ostatniej drodze towarzyszyły mu tysiące Polaków, choć ci osobiście nigdy go nie poznali.
Bp Antoni Dydycz w homilii pogrzebowej mówił, że Jan Olszewski zapisał się godnie w naszej pamięci. Z odwagą przeszedł drogę życia. Dzień wcześniej siostrzeniec zmarłego bp Michał Janocha w warszawskim kościele św. Aleksandra podkreślał że dla Jana Olszewskiego najważniejsza była służba Polsce i Polakom, że miał w życiu dwie miłości: żonę i ojczyznę. A właściwie odwrotnie: ojczyznę i żonę.
Zawsze szczery, zawsze otwarty. Pomocny, bezinteresowny, bezgranicznie oddany, a jego droga była pełna wyrzeczeń – wspominali przyjaciele. Jego życie jest piękną kartą polskiej historii – ocenił Jarosław Kaczyński, który, jak wielu innych, był jego politycznym uczniem. I właściwie to mogłoby już być puentą tego artykułu. Ale czytelnicy, którzy mają więcej lat, doskonale pamiętają, że Jan Olszewski i jego rząd mieli na zawsze odejść, zniknąć – i z kart historii, i polityki. A jeśli zostać, to tylko jako przykład najczystszego zła.
Po 4 czerwca 1992 r. pewni politycy i ważni dziennikarze, za którymi poszło później wielu młodych, wykreowali atmosferę niemal psychozy związanej z polityką gabinetu Jana Olszewskiego. Straszyli, że doprowadzi ona do konfliktu z Rosją albo wojny domowej. Że lustracja zniszczy wszystkich niewinnych, którzy żyli w PRL. Wystarczy wyszukać w internecie okładkę „Wprost” albo „Gazety Wyborczej” z tamtego czasu, gdzie tuż pod zdjęciem Jana Olszewskiego opublikowano wiersz Wisławy Szymborskiej „Nienawiść”. Współpracownicy Olszewskiego mieli na zawsze być kojarzeni z największym złem naszej polityki. Ten polityczno-medialny układ trwał przez dekady – i dominował. A jednak po latach, co pokazały sobotnie uroczystości, wygrała prawda.
Stara maksyma mówi, że człowiek umiera dwa razy. Raz śmiercią fizyczną, a drugi raz – gdy ginie o nim pamięć. Jan Olszewski w tym drugim sensie nie umarł. Nawet jeśli większość Polaków nie jest dziś świadoma, że to rząd Olszewskiego miał rację. Ale to wtedy został podpisany pakiet porozumień o wyjściu wojsk rosyjskich z Polski, wtedy nastąpiły początek naszego zakotwiczenia w NATO i UE oraz próba wykluczenia komunistycznych agentów z życia politycznego.
Gdzie bylibyśmy dziś, gdyby nie tamto środowisko, tak bardzo bojące się prawdy z teczek i zerwania ze starymi układami? Gdyby nie tak wielu z nas uległo ówczesnej propagandzie? Ale to już temat na zupełnie inny felieton.