W austriackie góry od dawna zimą przyjeżdżali turyści z całej niemal Europy, ale od kilku lat są to także coraz liczniejsi narciarze z naszej części świata. Polacy, tak inne narody dawnego obozu demokracji ludowej, nie tylko się wzbogacili i coraz bardziej stać ich na takie wyjazdy, ale i zmienili upodobania. Ferie na nartach to już niemal norma, a nie wyjątek. W wielu środowiskach narty w Alpach stały się po prostu programem obowiązkowym. Także i dlatego, że dla dobrze i sportowo jeżdżących rodaków nasze stoki są za niskie, za krótkie i za mało wymagające – za to za bardzo zatłoczone.
Zatem jeździmy w góry, i to jest najważniejsze. I bardzo dobre, bo sport to zdrowie dla duszy, ciała i, co nie mniej ważne – dla rodziny. Od letnich wakacji minęło już trochę czasu, można wreszcie gdzieś razem pojechać i wspólnie coś przeżyć: poszusować, zasiąść do stołu, zobaczyć jakiś film albo się powygłupiać, a może też coś zwiedzić bez pośpiechu i bez codziennych trosk. Po prostu ze sobą pobyć, co w dzisiejszych czasach jest wielką wartością!
Na wyciągach i stokach słychać dużo krzyków – w naszym języku – i widać często sporą nerwowość. Rodzice krzyczą na siebie wzajemnie, krzyczą na dzieci, a one też krzyczą lub – mniejsze – płaczą. Żyjemy szybko i coraz bardziej nerwowo. Próbujemy nadrobić zaległości ostatnich dekad, lata niedoborów, upokorzeń i biedy. Chcemy być jak „tamci”, ale niepewność o jutro nie daje nam spokoju ducha. Nad tym można i trzeba pracować. To da się zmienić.
Nie wiem jednak, jak zmienić co innego. Żyjemy w epoce cyfrowej. Komputer, tablet i telefon zastępują niemal wszystko: telewizję, kino, książkę, zabawę i – co najgorsze – drugiego człowieka. Jego bliskość, obecność, rozmowę z nim. Dziś niemal każdy stolik zajęty przez rodzinę w bufecie na stoku wygląda tak samo – dzieci zatopione w telefonach i siedzący obok rodzice zatopieni w swoich myślach czy raczej może troskach. Gdzie wakacyjna radość?
Bo to, z czego cieszyło się kiedyś i na co czekało z takim utęsknieniem pokolenie rodziców – dla ich dzieci jest niemal normą. A może rutyną, która staje się powoli nudna, bo nieokupiona żadnym wysiłkiem. Po prostu to się należy. Stąd też pewnie ucieczka w kolorowy i tak szybko zmieniający się świat, jaki oferują cyfrowe urządzenia. Dzieci nie wiedzą jeszcze, że to zabójcze dla duszy i ciała. My wiemy, ale nie mamy siły ani wiedzy, jak z tym walczyć. A że musimy coś z tym zrobić, nie ulega wątpliwości.