Wygląda na to, że nadzwyczajna frekwencja na spotkaniach z papieżem nie jest jedynie jakąś powierzchowną modą, ale znakiem czegoś głębszego. Ponad 50 proc. objętych badaniami sondażowymi stwierdziło, że w ich parafiach i innych wspólnotach daje się zauważyć wzrost liczby osób przychodzących na Msze Święte i przystępujących do Komunii. Co więcej, osoby, które odnowiły swe praktyki religijne, wskazują wyraźnie na świadectwo papieża Franciszka jako główną przyczynę ich przemiany. Trzeba zauważyć, że „efekt Franciszka” jest także „efektem Benedykta”, którego decyzją zrzeczenia się urzędu Piotrowego wielu zostało pozytywnie poruszonych. Przytoczone badania oznaczają, że w całych Włoszech setki tysięcy osób zbliżyły się do Kościoła, odpowiadając na zaproszenia Ojca Świętego. Oczywiście, by można mówić o trwałych tendencjach, potrzeba czasu i kolejnych badań.
W każdym razie trzeba przeciwstawiać się wszelkiej redukcji owoców posługi papieża Franciszka do jakichś anegdotek i sensacji. Tym bardziej, że wiele z nich jest po prostu nieprawdziwych. Kilka dni temu miałem okazję rozmawiać z księdzem, który pracuje w jednej z dykasterii i mieszka w Domu św. Marty, czyli tam, gdzie papież. Zanegował doniesienia, że obecność Ojca Świętego utrudnia życie stałym mieszkańcom Domu. Okazuje się, że nie jest też tak, iż papież podczas posiłków we wspólnej stołówce siada przy różnych stolikach na chybił trafił. Ma swój stały stolik, gdzie jada z najbliższymi współpracownikami i zaproszonymi gośćmi. Jest natomiast prawdą, że o stałej wieczornej porze można spotkać Ojca Świętego we wspólnej kaplicy odmawiającego Różaniec. W tej samej kaplicy, w której codziennie rano odprawia Msze Święte, zapraszając na nie różne grupy. Tyle że dla papieża, który wstaje o czwartej rano, owa poranna Msza jest już zwieńczeniem dwóch godzin medytacji i modlitw.
Franciszek nie wymyśla na poczekaniu jakiegoś nowego stylu bycia papieżem. Jest po prostu sobą i odwołuje się do swojego 20-letniego biskupiego doświadczenia w Argentynie. Lubi przebywać wśród ludzi. Dlatego kiedy po raz kolejny zaprowadzono go do tradycyjnych apartamentów papieskich, rozejrzał się i zauważył: „Ale co robiłbym tutaj sam?”. Słysząc, że przecież nie będzie sam, że obok może zamieszkać osobisty sekretarz oraz siostry zakonne, odparł z uśmiechem: „Za siostrami jest zawsze jakiś ksiądz, a za księdzem jest zawsze jakiś biskup”. Bez wątpienia Ojciec Święty rozumie, że potrzebuje współpracowników, którzy będą mu organizować kalendarz spotkań, ale – z drugiej strony – obawia się mimowolnego zamknięcia w złotej klatce.
Widać, że papież Franciszek jest człowiekiem wstrzemięźliwym, ale zarazem zdeterminowanym, by wprowadzić zmiany, które potrzebne są Kościołowi i światu. Nic dziwnego, że formułujemy nasze oczekiwanie wobec jego posługi. Błądzi jednak ten, kto patrzy na papiestwo z pozycji widza komentującego akcję. Z jednej strony zachwycamy się Franciszkiem, a z drugiej oskarżamy innych, że są złymi księżmi, niedobrymi katolikami, i postulujemy, aby Ojciec Święty to wszystko uporządkował. Ale nie patrzymy na siebie i nie zastanawiamy się, co w nas powinno być zmienione. Tymczasem kiedy jakiś dziennikarz zapytał Matkę Teresę z Kalkuty, co by zmieniła w Kościele katolickim, ta odpowiedziała: „Zacznijmy ode mnie i od pana”. Warto się więc zastanowić, czy postawa i przepowiadanie papieża zmieniło na lepsze coś we mnie. „Efekt Franciszka” zacznijmy mierzyć od samych siebie.
Dariusz Kowalczyk SJ |