Z takim „ładunkiem” weszłam do Luwru. Co zobaczyłam? Po pierwsze kilka obrazów Rafaela – nie tych najlepszych, po drugie – kilkanaście obrazów podpisanych: „Raphael et atelier”, co oznacza, że artysta namalował jedynie kilka detali lub zrobił szkic, resztę kończyli uczniowie. Po trzecie – kilkadziesiąt prac jego dwóch najzdolniejszych uczniów: Giulia Romano i Gianni Francesca Penniego. Po wystawie oprowadzają mnie kuratorzy Cecile Beuzelin i Vincent Delieuvin. Mówią, że atrybucja niemal każdego z pokazywanych tu obrazów, do tej pory uchodzących za stuprocentowe dzieła Rafaela, może być podważona. Pracownia malarza pod koniec przypominała fabrykę obrazów.
Widzę zawieszone obok siebie obrazy Świętej Rodziny z Janem Chrzcicielem, różniące się szczegółami kompozycji: tu św. Józef, tam kwiat róży. Wierzyć w podpis pod obrazem czy w swoją intuicję? Są też sytuacje odwrotne: kuratorzy pokazują mi obraz Giulia Romano „Madonna pod dębem” z 1518 r., a obok prezentują obraz Rafaela z niemal identyczną kompozycją, z 1519 r. Czyżby Rafael naśladował ucznia? I jak to się ma do tego, co napisał Vasari: że ostatnim obrazem, który maluje Rafael, jest „Przemienienie” z 1516 r., zresztą nieobecne na wystawie. Jeszcze kilka lat temu historycy sztuki twierdzili, że jak na obrazie jest sygnatura „Rafael”, to jest to Rafael. Teraz mówią co innego, a może za chwilę okaże się, że znów się pomylili?
Tak może być nie tylko z XVI-wiecznymi obrazami. Eksperci od spraw różnych mogą próbować wmawiać nam wiele. Może ufajmy bardziej intuicji, nie tylko malarskiej przecież… Nie zawsze tak ważne jest, kto maluje – ale co maluje. Popatrzmy więc na przepiękne Madonny Rafaela – a może Romano albo Penniego – i przypomnijmy sobie jego testament. To zagadka – co jest na grobie Rafaela w Panteonie?
Małgorzata Ziętkiewicz |