Najwyraźniej Donald Tusk gotów jest tolerować w swojej partii konserwatywne „przekonania”, byle nie wpływały one na wyniki sejmowych głosowań. A także, by politycy posiedli „zdolność panowania nad własną ekspresją” – bo dobro publiczne należy osądzać w świetle politycznych interesów lidera, a nie politykę lidera w świetle dobra publicznego. Nie chodzi przy tym jedynie o samo dobro publiczne, często bezbronne wobec demagogii, szumu medialnego i oportunizmu polityków. Premier ma większy problem: są nim sami Polacy. Donald Tusk wie, że większość społeczeństwa – a poświadczają to lutowe badania CBOS – jest przeciwna tworzeniu prawnej instytucji związków homoseksualnych, a tylko 12 proc. ankietowanych uważa homoseksualizm za rzecz normalną. Dlatego w koncepcji „nienarzucania poglądów” chodzi po prostu o to, by politycy nauczyli się starannie je ukrywać. Demontowanie świadomości społecznej nie jest rzeczą prostą, a w ciągu ćwierćwiecza niepodległości oglądaliśmy wielokrotnie siłę oporu opinii chrześcijańskiej. Tu nie chodzi o uciszenie niewygodnych polityków w partii – ale o to, by politycy nie przeszkadzali w uciszaniu Polski.
Marek Jurek |