Reżyser Wojciech Smarzowski wyjaśnił, dlaczego nakręcił film „Kler”. Otóż „czuł się i wciąż czuje się osaczony Kościołem i religią”. Bo „religia jest wszędzie – w prasie, w telewizji, w urzędach i na ulicy”. Z kolei „kroplą, która przepełniła czarę, było zderzenie się z religią w szkole”, co zdarzyło się jego dzieciom.
Wszyscy znamy takich ludzi. Twierdzą, że księża zaglądają im do sypialni, dyktują, jak mają żyć, piszą polskie prawo, sterują rządzącymi, rządzą w szkołach. Wielu z nich naprawdę wierzy w ten fantasy world. Tymczasem ich bezpośrednia styczność z rzekomą „opresją” Kościoła sprowadza się zazwyczaj do drobnego dyskomfortu w okolicach Bożego Narodzenia, gdy muszą udawać, że nie słyszą pukania księdza chodzącego po kolędzie. Ale i to także już przeszłość, bo na kolędę w wielu parafiach trzeba się dziś zapisywać. No, ewentualnie muszą oni jeszcze zamknąć okno w czasie procesji Bożego Ciała.
We współczesnej Polsce trzeba naprawdę żyć omamami, by twierdzić, że Kościół kogokolwiek w czymkolwiek ogranicza. Niestety, już nie. Ci, którzy chcieli żyć według hasła „Róbta, co chceta”, od dawna tak żyją, śmiało depcząc Dekalog i pomniejsze przykazania. W tych jękach naprawdę nie chodzi o realia, o rzeczywistość choćby odrobinę rozpoznawalną. Jeśli ktoś jest dziś „osaczony”, to raczej katolicy, krok po kroku spychani do roli obywateli drugiej kategorii, a zwłaszcza księża, mierzący się z coraz silniejszą presją.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 40 (678), 7 października 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 25 października 2018 r.