Szczęście – mimo braku pełni szczęścia: polska piłka ma nowego bohatera. Przemysław Tytoń, który musiał w bramce zastąpić Wojciecha Szczęsnego, broniąc karnego zdobył punkt dla Polski w inauguracji Mistrzostw Europy. Po meczu powiedział otwarcie: „Przed jedenastką odwróciłem się przodem do trybuny i klęknąłem modląc się do Boga” i „dzięki Bogu udało mi się wybronić”. I Polska zachowała szanse w Mistrzostwach Europy.
Większość piłkarzy otwarcie robi znak krzyża, wchodząc na boisko, niektórzy w wywiadach mówią o Bogu i modlitwie. Tymczasem PZPN prezesa-senatora Grzegorza Laty zakazuje jakichkolwiek symboli chrześcijańskich na trybunach. Z mediami bywa jeszcze gorzej. Czołowi komentatorzy „Przeglądu Sportowego” pisali po meczu z Grekami: „zobaczyliśmy piłkarzy zdeterminowanych, nabuzowanych, gotowych zaprzedać duszę diabłu, byleby tylko wygrać”. Przed meczem w telewizyjnej „Jedynce” Marcin Daniec dworował sobie z modlitwy do Matki Zbawiciela. I po co to? W takich głupawych żartach w większości wypadków nie chodzi o zamierzone bluźnierstwo. Autorzy naprawdę nie wiedzą, co mówią. Cały sens ich wygłupów sprowadza się do traktowania pobożności katolickiej jako elementu folkloru, a samej religii – w istocie jako śmiesznego zabobonu, z którego można się „sympatycznie” pośmiać, „bez obrazy”.
Franklin Foer napisał świetną książkę pt. „Jak futbol wyjaśnia świat, czyli o nieprawdopodobnej teorii globalizacji”. Futbol jest barometrem kultury. Potrafi pokazać katolickie życie naszej Ojczyzny i patriotyzm naszej młodzieży. A także brak rozumu niektórych, nawet bardzo elokwentnych, dziennikarzy.
Marek Jurek
Idziemy nr 25 (354), 17 czerwca 2012 r.