Jak cię widzą, tak cię piszą – głosi stare porzekadło. Powtarzała mi je często babcia, gdy byłam mała i wraz z siostrą spędzałam z nią wakacje na wsi. Największą wagę przykładała do tego, abyśmy były ładnie i godnie ubrane, idąc w niedzielę do kościoła. A to oznaczało sukienkę lub spódnicę, oczywiście nie za krótką, oraz bluzkę z krótkimi rękawami zakrywającymi ramiona. Ubrania musiały być wyprasowane, a buty wyczyszczone na glanc, choć do kościoła było półtora kilometra piaszczystymi ścieżkami przez las.
Zarówno babcia, jak i mama wpoiły we mnie zasadę, która bardzo przydała mi się w późniejszym życiu: są okazje, kiedy należy wyglądać schludnie i elegancko. Bo ludzie są ludźmi i oceniają innych najpierw po wyglądzie, a dopiero potem po wnętrzu, kiedy otworzymy usta i zaczniemy z nimi rozmawiać. Zasada ta przydaje się w pracy i na formalnych spotkaniach. Niestety, obecnie „schludnie i elegancko” dla wielu kobiet oznacza wyzywająco. Dla innych z kolei nie istnieją żadne zasady ubioru – dżinsy i adidasy są idealne na każdą okazję: od kościoła, po biuro, przez weekend na działce i rodzinną uroczystość. Dlaczego? Bo są wygodne. Zresztą, wygoda i praktyczność w ubiorze zastąpiły ostatnio wszystkie inne dress code’y.
Być może stąd pomysł katolickiej stacji radiowej, która zaapelowała do kobiet, by w maju nosiły sukienki dla Maryi. Temat nie mógł nie wywołać fali komentarzy w mediach, zwłaszcza świeckich, ale również pośród wierzących kobiet, których opinie co do akcji są mocno podzielone. Chyba po prostu najlepiej traktować ją z przymrużeniem oka. Bo czy strojem można oddawać cześć Maryi, jak piszą pomysłodawcy akcji? W jakiejś mierze tak. Godny strój na Eucharystii podkreśla nasz szacunek wobec Boga, w którego domu się znajdujemy, toteż w wielu świątyniach pojawiają się latem plakaty wzywające do zakrywania kolan i ramion. W wielu miejscach kultu są tam zresztą na stałe.
Ale czy u kobiet godny strój musi być koniecznie równoznaczny ze spódnicą lub sukienką? Przecież eleganckie spodnie – nie mówię o obcisłych dżinsach, rurkach czy nie daj Boże legginsach – także są godnym strojem, w którym można wielbić Pana. A i sukienka sukience nie równa, co widać w kościołach w okresie letnim. Dodałabym jeszcze, że w tym sensie nie należy sprowadzać sukienki do jakiegoś szczególnego stroju kobiecego, jedynego w którym można oddawać cześć Bogu czy Jego Matce.
Damskiej sukienki w żadnym razie nie można zestawić ze strojem zakonnym, czyli habitem. To, że świeckie kobiety konsekrowane noszą zazwyczaj spódnicę czy sukienkę, podkreślając tym samym wybraną przez siebie drogę życia, nie zrównuje jeszcze tychże ze strojem zakonnym. Taki strój nigdy nie będzie się równać z suknią, która wchodzi w skład habitu. Jako że habit, w zależności od zakonu czy zgromadzenia zakonnego, składa się z sukni, szkaplerza, płaszcza oraz pasa lub sznura. Zgodzę się z argumentami niektórych grup, że sukienka czy spódnica jest bardziej kobieca niż spodnie i oczywiście podkreśla naszą odrębność od tego, co męskie. Sama lubię nosić spódnice i noszę je częściej niż spodnie. Ale twierdzenie, że bardziej pobożne kobiety noszą spódnice, a te mniej – spodnie, jest jakimś nieporozumieniem.
Pan Bóg ocenia nas w odwrotnej kolejności niż ludzie: najpierw patrzy w głąb naszego serca, a dopiero potem (jeśli w ogóle) na nasz zewnętrzny strój. Byleby był godny i przyzwoity, to już inne detale chyba Go tak bardzo nie interesują.