Różne bywały nasze polskie i rodzinne Wigilie. Na ich atmosferze zawsze odbijało się to, co działo się w Ojczyźnie, w naszych domach i duszach. Dla tysięcy polskich rodzin ciągle jeszcze bolesną raną jest wspomnienie Wigilii w stanie wojennym, kiedy to przy wielu świątecznych stołach zabrakło ojców i matek. Nawet braki żywności w sklepach, nie mówiąc już o świątecznych przysmakach, nie były tak dokuczliwe jak pustka po najbliższych, osadzonych w miejscach internowania, pozbawionych jakiegokolwiek kontaktu z rodziną. Trauma, która pozostała w dzieciach – dziś już dorosłych – po przeżyciu takich sierocych Wigilii jest ciągle żywa. I będzie żywa pewnie do końca. Zwłaszcza że nikt im za ich krzywdy nie powiedział nawet słowa: „przepraszam”.
Pokolenie naszych rodziców miało swoje nie mniejsze pragnienia i dramaty spowodowane wojną, okupacją i latami komunistycznej dyktatury. Ciągle kogoś przy naszym polskim stole brakowało. Bo ten zginął na wojnie, tamten w Powstaniu, kogoś aresztowało Gestapo, a potem NKWD, UB i tak bez końca. Znowu nie brak chleba, choć dotkliwy, był w wigilijny wieczór najbardziej bolesny, ale brak najbliższych osób, po których słuch zaginął. Podobnie ten brak najbliższych przeżywało pokolenie naszych dziadków w dobie zaborów i narodowych powstań. Od wigilijnego stołu odrywały ich zsyłki na Sybir albo emigracyjna tułaczka.
Może te właśnie bolesne doświadczenia z historii sprawiają, że jako Polacy chyba najbardziej ze wszystkich narodów w Europie cenimy sobie wigilijny stół, opłatek i kolędy. Przy tym stole, przy którym często kogoś brakowało, mamy w zwyczaju pozostawiać jedno puste nakrycie na znak oczekiwania. Z czasem zyskało ono jeszcze inne znaczenie: jako wyraz gotowości przyjęcia kogoś, kto nie ma się gdzie podziać w ten wieczór. Gdy bowiem wspominamy tę noc, kiedy Bóg stał się człowiekiem w betlejemskiej stajni, wszyscy jakoś bardziej jesteśmy wrażliwi na siebie nawzajem. Czujemy, że dzielenie się opłatkiem do czegoś zobowiązuje. Ale i głód miłości jest tego wieczoru chyba większy w ludziach niż zwykle. Samotność też bardziej boli.
Dzisiaj we wspólnym zasiadaniu do wigilijnego stołu nie przeszkadzają nam – przynajmniej w Polsce – żadne wojny czy prześladowania. Pewną trudność może stanowić jedynie rozłąka wielu rodzin spowodowana wyjazdami za pracą i chlebem. Przeszkadzać może ciągły stres wywołany niepewnością zatrudnienia czy jego brakiem, udziałem w wyścigu szczurów i pogonią za zarobkiem. Problemem może być zaniedbanie budowania codziennych relacji ze współmałżonkiem i z dziećmi, aż w końcu dostrzegamy, że nie mamy już ze sobą o czym rozmawiać. Wszystko to jednak może się zmienić. Wieczór, w którym wspominamy przyjście Boga na ziemię, jest świetną okazją, aby zacząć coś od nowa. Wystarczy trochę dobrej woli i czasu, wyhamowania w codziennym pędzie i refleksji nad tym, co w życiu najważniejsze.
Dobro okazywane ludziom w wigilijny wieczór ma szczególną wartość i moc. Jest bowiem jakimś echem tego, czym w betlejemskiej stajni obdarzył nas Bóg.
Krzysztof Ziemiec |