Ale trzeba być głuchym i ślepym, żeby nie dostrzegać rzeczywistych problemów milionów Polaków. Może z perspektywy 30. piętra szklanego biurowca w centrum stolicy świat wygląda bezpiecznie. Ale komentatorzy muszą wiedzieć, że poza stolicą Polska wygląda inaczej! Wystarczy wyjechać 30 km na wschód, a im dalej – tym gorzej. Brak pracy i perspektyw, szczególnie dla ludzi młodych i w miarę wykształconych, oznacza brak życiowego bezpieczeństwa, które pozwala snuć plany minimum. I to powinien być dzwonek ostrzegawczy. Ale nie jest.
Co jednak by się stało, gdyby rząd spełnił wszystkie postulaty strajkujących? Budżetowi groziłaby pewnie katastrofa, bo nie można wydłużać w nieskończoność emerytur pomostowych, nie można oskładkować wszystkich umów o pracę, bo to zwiększy bezrobocie i rozszerzy szarą strefę. Nie można zlikwidować tzw. śmieciówek, bo wtedy pracy będzie jeszcze mniej. Rozumiem marzenia o normalnych warunkach obowiązujących przez ostatnie dekady. Ale dziś to już nie obowiązuje. Zmienił się świat i zmieniły się warunki pracy. Próba powrotu do tego, co było, prowadziłaby do pogorszenia i tak już złych warunków na rynku pracy. Skończyłoby się jeszcze większą emigracją, która już dzisiaj ukrywa część wysokiego bezrobocia. Zwłaszcza wśród młodych jest ono ogromne.
Ale fala niezadowolenia, której wyrazicielem stały się związki, jest prawdziwa. Ludzie mają dość nie tyle nawet zaciskania pasa, co obłudy. Mają dość sytuacji, w której państwo niewiele im daje, chociaż coraz więcej zabiera. Rządzący nie powinni lekceważyć takiego protestu. Lęk o pracę jest lękiem pierwotnym w dzisiejszym świecie. Jak nic się nie zmieni, to może wiosnę, ale „jesień ludów” mamy jak banku. I wtedy „stołeczni” komentatorzy i eksperci mogą żałować, że nie słuchali Radia Katowice. Może wtedy realne problemy dostrzegliby wcześniej.
|