W świecie postmodernistycznym rządzonym przez różne lobby i ideologie wszystkie prawidła zostały odwrócone do góry nogami. Białe może być czarne, a nawet zielone, a czarne – białe czy jakiekolwiek inne. Dwa plus dwa to będzie pięć albo sześć, ale na pewno nie cztery. Faktom dającym się zweryfikować gołym okiem zaprzecza się w imię tolerancji, wolności i praw człowieka.
Idąc tym tropem, Komitet Praw Człowieka ONZ ogłosił kilka dni temu, że „prawo do życia” oznacza „prawo do aborcji”. Takie hasła słychać było ostatnio podczas czarnych marszów, kiedy kobiety krzyczały, że są za życiem, a więc za zabiciem dziecka. Komitet składa się z osiemnastu międzynarodowych ekspertów, a jego zadaniem jest monitorowanie zgodności traktatów z Międzynarodowym Paktem Praw Obywatelskich i Politycznych, ratyfikowanym przez większość państw. Tym razem Komitet orzekł, że klauzula „prawo do życia” w traktacie dotyczącym praw człowieka musi zawierać prawo do swobodnego i legalnego dostępu do aborcji. Bez przeszkód ze strony służby zdrowia. Cóż, w zasadzie to nie pierwszy raz nazywa się zabicie dziecka prawem, bo przecież po 1968 r. powstały „prawa reprodukcyjne”, tyle, że teraz prawo do zabijania ma być nazwane prawem do życia. Tak jakby zmiana nazwy mogła zmienić rzeczywistość. Ale nie może.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 46 (684), 18 listopada 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 2 grudnia 2018 r.