26 kwietnia
piątek
Marzeny, Klaudiusza, Marii
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Cud na Majdanie

Ocena: 0
4935
Na Majdanie w Kijowie, nie różniliśmy się między sobą. Była wspólna kaplica zrobiona z wojskowego namiotu. Przy jednym ołtarzu, całą dobę, sprawowali liturgię kapłani prawosławni, greckokatoliccy i rzymskokatoliccy – mówi ks. Jurij Nagorny, kapelan ukraińskiego Majdanu. Z ks. Jurijem Nagornym z Odessy, duszpasterzem w ZSRR i kapelanem ukraińskiego Majdanu, rozmawia ks. Artur Płachno (KAI)


Życie Księdza i determinacja w dążeniu do celu, jakim była służba kapłańska, może posłużyć za scenariusz filmowy. Jakie były początki?


Sam dziwię się temu, co już przyszło mi przeżyć. Urodzony jestem na dwóch kontynentach, gdzie rzeka Ural dzieli jedno miasto na Europę i Azję. Mój ojciec był prawosławny, matka była katoliczką, ojciec był Ukraińcem, a matka Polką. Przyszedłem na świat w ekumeniczną Wielkanoc, gdy w 1946 roku była obchodzona wspólnie. Na tych terenach trudno było wtedy być chrześcijaninem prawosławnym, a jeszcze trudniej katolikiem. Księża zostali aresztowani. Na wolności pozostawał tylko jeden prawosławny batiuszka, wypuszczony już z więzienia. Szły do niego tysięczne tłumy. Ja też byłem przez niego ochrzczony. Matka oddała mnie pod szczególną opiekę Maryi Panny. Później wiele wydarzeń z mojego życiu ją pokazało. Gdy miałem dwa lata, moi rodzice wrócili na Ukrainę, skąd kiedyś uciekli na Ural, aby przeżyć. Z sześciorga mojego rodzeństwa czworo zmarło z głodu, dwie siostry miały gruźlicę, a NKWD ścigało mojego ojca, bo choć był robotnikiem, to uznano go za wroga klasowego.


Jak wyglądało Wasze życie religijne?

Chodziliśmy z ojcem i matką do dwóch świątyń. O godzinie dziesiątej byliśmy na nabożeństwie w soborze prawosławnym, a o godzinie pierwszej w kościele katolickim, który był po drugiej stronie drogi. Do domu zawsze wracaliśmy razem. Z tym kojarzyłem swoje dzieciństwo.

Ojciec zmarł, gdy miałem dziewięć lat. Odtąd chodziliśmy z matką już tylko do kościoła. Mogłem przyjąć Pierwszą Komunię Świętą, gdyż przybył do nas, jedyny na całe województwo, ks. Marceli Wysokiński. Chociaż miał ponad siedemdziesiąt lat, to utworzył ponad dwadzieścia parafii, które sam obsługiwał. Dostawał pozwolenie na wyjazd do każdej z nich tylko jeden raz. Nie określano mu jednak liczby dni, więc przebywał tam ponad tydzień i udzielał wszystkich możliwych posług.

Na co dzień była tylko tak zwana „sucha Msza Święta”. Księdza nie było, ale zapalało się świece, na ołtarzu był ornat, mszał i lekcjonarz, a chór śpiewał wszystkie części liturgii i nawet dzwonkami dzwoniono, jakby na podniesienie. Tak było również w innych miejscowościach, gdzie zachowały się kościoły, a nie było księży. Myślę, że Duch Święty uzupełniał te braki.


Jak zrodziło się w tych warunkach powołanie kapłańskie?


Gdy miałem trzynaście lat, zmarł ksiądz, a po kilku latach zamknęli też kościół. Za rządów Chruszczowa, w 1961 roku, była akcja zamykania świątyń prawosławnych i katolickich. Mówiono, że za rok w Związku Radzieckim wszyscy zapomną, co to jest wiara. Chwała Bogu, to o nim już zapomnieli, a wiara jest i Kościół się rozszerza.

Na naszych terenach znalazł się greckokatolicki ksiądz dwóch obrządków Grigorij Mysak, który niedawno wyszedł z więzienia. Wziął nas pod opiekę, zbierając po domach. W mieszkaniach, w różnych krańcach miasta, odprawiał nawet kilka Mszy Świętych dziennie. Gromadził tak ludzi. Czasami było to o jedenastej w nocy, a czasami o piątej nad ranem.

Później zaczęli z więzień wychodzić starsi księża, którzy przebywali tam osiemnaście lub dwadzieścia lat. Zgłaszali się do ks. Antoniego Chomickiego i bernardyna ks. Zarzyckiego. Ci kierowali ich na parafie, gdzie były otwarte kościoły. Namawiali też ludzi, aby szli do władz i walczyli o pozwolenie na pracę dla nich.

Zrozumiałem, że gdy oni poumierają, tutaj znowu nie będzie kapłanów. Postanowiłem wstąpić do seminarium. Nie wiedziałem jednak, jak to zrobić. Nie wiedziałem też, że w Związku Radzieckim jest seminarium duchowne. Dopiero gdy przyjechał ksiądz z Łotwy, dowiedziałem się, że w Rydze działa taka uczelnia. Pojechałem tam z dwoma jego kolegami. Sprzedałem dom na Ukrainie i kupiłem w Rydze. Czekał chyba tylko na mnie przez siedemnaście lat. Kupiłem go z łaski Boga, za pół ceny. I tam mieszkałem, czekając sześć lat na pozwolenie władz, abym mógł wstąpić do seminarium. Starałem się równocześnie wstąpić do seminariów w Rydze i Grodnie. Zdałem egzaminy, ale wszystko zależało od pozwolenia KGB. Zaproponowano mi wstąpienie do podziemnego seminarium, które prowadzili księża marianie. Jednak dzięki ludziom, który pisali na Ukrainie petycje do władz, że potrzebują księży, otworzyła się furtka i mogłem wstąpić do oficjalnie działającego seminarium oraz je ukończyć.


Jak wyglądała praca duszpasterska w ZSRR?


Przyjechałem najpierw do Żytomierza na Ukrainie, na miejsce wielkiego duszpasterza ks. prałata Józefa Kuczyńskiego, o którym napisano książkę, wydaną też w Polsce, zatytułowaną „Pomiędzy parafią a lagrem”. Ciekawa była ta praca duszpasterska. W Związku Radzieckim odbywała się zawsze pod nadzorem KGB, pod stałą obserwacją i szpiegowaniem. Trafiłem na teren, gdzie KC KPZR prowadziło tak zwany „ateistyczny eksperyment”. Było bowiem niezrozumiałe dla partii, dlaczego na Podolu, a szczególnie w okręgach chmielnickim i żytomierskim, utrzymuje się mocna wiara, są powołania do seminarium oraz zakonów – które działały potajemnie, ale KGB o nich wiedziało. Międzyrepublikański Instytut Ateizmu w Moskwie i Republikański Instytut w Kijowie otrzymały zadanie opracowania programu zniszczenia Kościoła katolickiego w tych rejonach. Walka była okrutna: przez milicję, straż pożarną oraz inne instytucje, takie jak szkoła czy rada wiejska. Milicja drogowa prześladowała na każdym kroku. Ludzie byli wystraszeni, a eksperyment ten trwał ponad pięć lat. Byłem sądzony, chciano dać mi trzy lata więzienia, ale ostatecznie wyproszono, bym zgodził się na 100 rubli, bo partia nie przebaczy, jak nie zostanę osądzony.

Ludzie pisali skargi do Moskwy na urzędników. Karano ich jednak nie za to, że źle robili ludziom, tylko za to, że robili to nieumiejętnie. Wyleciał z pracy nawet sam szef milicji, sekretarz rajkomu partii i wielu innych ważnych urzędników. Pan Bóg pozwolił jednak, że sama władza zaniechała w końcu tego eksperymentu. Ludzie w tej walce nabrali jednak większego ducha i śmiałości. Mocniejsi stali się nie tylko katolicy, ale też prawosławni. Wielu ludzi oderwało się od „zmrożenia” stalinizmem, czyli zupełnego zastraszenia. Nie mieli jednak lidera, za którym mogliby pójść. Niespodziewanie stałem się takim liderem za przyczyną moich wrogów. Współczuli mi i solidaryzowali się ze mną nie tylko katolicy, ale też prawosławni i niewierzący. Był bowiem ktoś, kto mógł walczyć z władzami i pokazał, że nie zawsze ludzie są uzależnieni od władz zakładowych czy rad wiejskich.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 25 kwietnia

Czwartek, IV Tydzień wielkanocny
Święto św. Marka, ewangelisty
My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego,
który jest mocą i mądrością Bożą.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mk 16, 15-20
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter