Wielki teolog, pokorny papież, najbliższy współpracownik Jana Pawła II jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Te trzy określenia i w takiej właśnie kolejności najpełniej określają życie i dzieło Josepha Ratzingera/Benedykta XVI.
W Kościele istnieje tytuł „doktor Kościoła”. Jest on nadawany tym świętym, którzy „wnieśli znaczący wkład w pogłębienie zrozumienia misterium Boga i wydatnie powiększyli bogactwo doświadczenia chrześcijańskiego”. Zapewne wiele milionów katolików uważa, że zmarły papież emeryt na taki tytuł naprawdę zasługuje.
OBROŃCA DUCHA SOBORU
Joseph Ratzinger to jeden z ostatnich naocznych świadków Soboru Watykańskiego II. Był na nim teologicznym doradcą arcybiskupa Kolonii Josepha Fringsa. Wtedy prawdopodobnie wielu uważało go za teologa postępowego, zwolennika reform. Rzeczywiście, Ratzinger był przekonany, że Kościół powinien zmienić widzenie niektórych spraw, jak np. relacje z innymi religiami i wyznaniami. Tyle że, jak pokazała przyszłość, w przeciwieństwie do wielu swych kolegów teologów rozumiał, że właściwa reforma Kościoła, do której wzywa nas Chrystus, jest czymś zupełnie innym niż naiwna lub zideologizowana pogoń za nowinkami. Opowiadał się zatem za reformami prowadzonymi w duchu twórczej ciągłości z Ewangelią, Tradycją i Magisterium Kościoła, a nie w duchu zadufanego w sobie zerwania z przeszłością. Z tego powodu niektórzy chcieli ustawić Ratzingera po stronie przeciwników Soboru. Ale tego rodzaju usiłowania były po prostu nieuczciwe.
W wydanej po raz pierwszy po polsku w 1986 r. książce, która jest zapisem rozmowy z Vittorio Messorim: „Raport o stanie wiary”, Ratzinger mówi o dwóch przeciwstawnych błędach w stosunku do Soboru Watykańskiego II. Jedni przyjmowali go entuzjastycznie, a jednocześnie występowali przeciwko Soborowi Trydenckiemu i Soborowi Watykańskiemu I, drudzy natomiast na odwrót – negowali ostatni Sobór, absolutyzując rozwiązania soborów poprzednich. Jedno i drugie podejście niszczy żywą Tradycję Kościoła, która opiera się na darach Ducha Świętego, jakimi są wierność i rozwój. Ponadto Ratzinger zauważył, że jeszcze na Soborze ujawnił się rzekomy duch Soboru, który tak naprawdę był jego antyduchem. Wedle tego ducha każda nowość była lepsza od wierności Tradycji. W konsekwencji otworzono furtki dla starych herezji.
Jednym z fundamentalnych aspektów obrony właściwego ducha Soboru jest kwestia liturgii. To prawda, że Sobór zainicjował zmiany w liturgii Kościoła, ale każdy, kto uważnie przeczytał soborową konstytucję o liturgii, wie, że uczynił to rozważnie, z szacunkiem do przeszłości, w dynamice ciągłości z Tradycją. Tymczasem namnożyło się księży reformatorów, którzy wyśmiewają tzw. liturgię trydencką i uważają, że sami są panami liturgii. Ratzinger przeciwstawiał się tego rodzaju niedouczonej przemądrzałości. Zresztą, już w 1975 r. pisał, że trzeba przeciwstawić się „infantylizmowi pastoralnemu, degradującemu liturgię katolicką do rangi towarzyskiego spotkania, do poziomu komiksu”. Dlatego XI tom „Opera Omnia” Ratzingera, poświęcony teologii liturgii, stanowi ważny punkt odniesienia dla każdego, kto będzie chciał zgłębiać sprawę liturgii w Kościele.
PRAWDA I CHRYSTUS
Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiar Ratzinger zyskał przydomek „pancerny kardynał”. Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że kardynał był osobowością autorytarną. Wręcz przeciwnie! Ratzinger był delikatny, a niekiedy nawet nieśmiały. Zarzucano mu niesprawiedliwie „bezwzględność”, bo nie wahał się okazywać swej kompetencji w sprawach teologicznych. Oponenci nie mogli mu sprostać w otwartej dyskusji, a zatem fabrykowali argumenty ad personam. Spośród różnych dokumentów wydanych przez Kongregację, gdy jej prefektem był Ratzinger, szczególnie dwa wywołały dyskusję, a niekiedy nawet złość. Pierwszy to „Instrukcja o niektórych aspektach teologii wyzwolenia” (1984), a drugi to deklaracja „Dominus Iesus” (2000) o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła.
Instrukcja z 1984 r. była odpowiedzią na szalejącą przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej marksizującą teologię wyzwolenia. Chodziło między innymi o marksistowską koncepcję prawdy, która jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. W marksizmie prawdą jest to, co na danym etapie służy ideologii i opartej na niej rewolucji. A o tym, co służy, a co nie służy, decyduje partia i jej aparat propagandy. Przy czym rzeczywistość poddana jest idei walki klas. „Prawda jest prawdą klasy – nie ma prawdy poza walką klasy rewolucyjnej” – czytamy w Instrukcji. Chrześcijaństwo natomiast głosi, że istnieje obiektywna, stworzona przez Boga rzeczywistość, niezależna od ludzkich idei. I że prymat należy do rzeczywistości, a nie do ideologii. Te analizy są aktualne także dzisiaj, kiedy przez świat przewalają się różne ideologie neomarksistowskie, a rewolucyjne wyzwalanie klas pracujących zastąpiło wyzwalanie tzw. mniejszości seksualnych.