Z sentymentem opowiada też o rodzinie Stanków z Włoszakowic pod Lesznem. – Opiekowali się swoją schorowaną ciocią, która była po wylewie. Zwracali się do niej z taką miłością. Jako nastolatkowie doświadczyliśmy, jak można kogoś bezwarunkowo kochać i wspierać w najcięższych chwilach. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy po przywitaniu z gospodarzami w kolejnym roku, na pytanie, gdzie jest ciocia, usłyszeliśmy odpowiedź, że nie żyje. Poszliśmy na cmentarz. Po prostu musieliśmy odwiedzić jej grób – wspomina Marta.
Po drugiej stronie
Każdy rok pielgrzymowania uczy czegoś innego – dodaje Marta. – To była chyba moja ósma albo dziewiąta pielgrzymka. Najcięższa jest trasa do Olesna. Na pielgrzymce zrodziło się nawet powiedzenie, że „tylko sam Bóg wie, ile jest kilometrów do Olesna”. Kadra zawsze w rozmowach z nami odejmowała kilka kilometrów, żebyśmy jeszcze na ten odcinek nie opadli z sił – śmieje się. – Wspomnianego roku trafiłyśmy z koleżanką na nocleg do starszej pani Jadwigi. Miała malutkie mieszkanko. Okazało się, że na obiad mamy dwa schabowe, trochę ziemniaków i sałatkę, a gospodyni usiadła obok nas z bułką z masłem. Nie było jej stać, żeby dla siebie też kupić porcję mięsa. Czasem stoły uginają się pod jedzeniem przygotowanym dla nas, a czasami ktoś daje nam więcej, niż sam ma na co dzień. Nigdy nie zapomnę tamtego noclegu. Wtedy dotarły do mnie słowa naszych księży, którzy codziennie powtarzali: „Pamiętajcie, że wam się nic nie należy. Wszystko otrzymujecie z dobroci serca ludzi, którzy przed wami otwierają swoje drzwi”. To jest ogromne świadectwo tych gospodarzy. Tak naprawdę czasami to nie my ich ewangelizujemy, ale oni nas – zaznacza Marta.
Gospodarze czasem dają
pielgrzymom więcej,
niż sami mają na co dzień
Doświadczona pielgrzymka ostatnio sama gościła osoby idące na Jasną Górę. Gdy dwa lata temu odwiedzała rodziców w Bydgoszczy, mama powiedziała jej, że właśnie do parafii dochodzi gdyńska pielgrzymka. – Tyle lat mnie ludzie przyjmowali i okazywali swoją życzliwość i gościnność. Po prostu muszę się odwdzięczyć – powiedziała mamie i pobiegła pod kościół. Okazało się jednak, że zgłosiło się tylu mieszkańców, że nie ma już pielgrzymów, których można zaprosić w gościnę. Zasmucona wróciła do domu, ale pod drzwiami mieszkania sąsiadki zastała dwóch wędrowców, o których starsza pani zapomniała i jak gdyby nigdy nic poszła na wieczorną Mszę. – Szybko przygotowałyśmy coś do jedzenia – wspomina Marta. Młodszemu pielgrzymowi w drodze popsuły się sandały. – Zabrałam go do galerii handlowej. Powiedziałam ekspedientce, że to jest pielgrzym, który potrzebuje tych sandałów i pani musi dać mu zniżki, bo on nie przewidywał tego w swoim budżecie. Że chłopak musi dojść do Częstochowy, a jest dopiero w Bydgoszczy. I ta pani skumulowała swoje zniżki z kierowniczką i naprawdę bardzo mu obniżyły cenę tych butów – opowiada Marta z uśmiechem.
Pielgrzymi na drodze
Wielu ludzi gości pielgrzymów od lat. Wielu też działa spontanicznie. – Zdarzało się, że niektórzy wracali z pracy czy z zakupów, zobaczyli, że jeszcze tylu pielgrzymów stoi przed kościołem, i nie mieli serca, żeby nas tak zostawić. Choć byli nieprzygotowani, to i tak zapraszali do domu – wspomina Marta.
– Zwyczajny ludzki odruch – mówi Celina Smętek, inżynier metod produkcji z Krzywopłotów pod Olkuszem. – To było przed wizytą papieża Franciszka. Wróciliśmy z urlopu i porządkowaliśmy ogród. Grupa pielgrzymów z Gdańska przechodziła akurat obok naszego domu. Dzień wcześniej byli na Jasnej Górze, a teraz wędrowali do Krakowa. Mąż zapytał, czy czegoś nie potrzebują. Ale podziękowali i oznajmili, że jeśli zajdzie potrzeba, to do nas wrócą. I faktycznie po jakimś czasie przyszli. Bo cała grupa liczyła około 100 osób, a w szkole, gdzie nocowali, liczba pryszniców i łazienek była ograniczona. Wykąpali się więc u nas, przygotowałam im kolację, zrobiłam pranie. Dzielili się z nami wrażeniami z drogi, wymieniali się doświadczeniami z mężem, który 20 lat temu też uczestniczył w pielgrzymkach – opowiada o trzygodzinnym spotkaniu.
– Później mieliśmy z nimi jeszcze kontakt, bo przysłali nam MMS-a z informacją, że są już w Łagiewnikach – dodaje. – Bardzo miło wspominam te odwiedziny. Gdyby pielgrzymi jeszcze raz pojawili się na naszej drodze, na pewno znów zaprosiłabym ich do domu.
Sylwia Gawrysiak |