Ruch, założony w 1968 r. przez Andreę Ricardiego, dawno przekroczył granice rzymskiego Zatybrza. Dziś skupia ponad 50 tys. członków w około 70 krajach świata i udziela wsparcia Kościołowi w wielu trudnych sprawach. Niemal pięćdziesięcioosobowa stołeczna wspólnota to kropla w tym międzynarodowym morzu.
Gdzie Kościół jest w potrzebie
– Miałam okazję poznać nasze wspólnoty w Mozambiku, Pakistanie czy Indonezji – mówi Magdalena Wolnik, odpowiedzialna za warszawską Wspólnotę Sant’Egidio. Zawodowo od dwunastu lat pracuje dla stowarzyszenia Kirche in Not, jako autorka i reżyserka filmów dokumentujących życie Kościoła w różnych częściach świata. Trafiła z kamerą między innymi do Rumunii, Rosji, Kazachstanu, Angoli, Brazylii i Indii. Właśnie szykuje się do wyjazdu do Birmy.– Zazwyczaj są to miejsca, gdzie chrześcijanom nie jest łatwo. Lokalne Kościoły są bardzo ubogie. W krajach postkomunistycznych po latach cierpień dopiero wracają do życia. W niektórych miejscach w Afryce czy Azji mają problemy w relacjach z innymi religiami. Odwiedzamy też kraje zniszczone wojną albo, tak jak Birma, po długotrwałych rządach junty wojskowej – mówi Magda. – Najbardziej w pamięci pozostaje to, co najtrudniejsze. Na przykład spotkanie z dziećmi ulicy w Angoli albo postać zamordowanego przez fundamentalistów pakistańskiego ministra Shahbaz Bhattiego – wymienia. – Te historie są jak wyrzut sumienia. Ale jest to też forma mówienia o Panu Bogu przez pryzmat ludzi, którzy swoją wiarą często nas zawstydzają – podkreśla.
– Zarówno w pracy, jak i w Sant’Egidio mogę naprawdę doświadczyć powszechności Kościoła. Troszczymy się o ubogich, którzy są obok nas, ale też pamiętamy o tych, którzy są daleko. Wszyscy przeżywamy teraz śmierć naszego brata z Gwinei. Marcel zaraził się ebolą, pracując na sali operacyjnej w szpitalu. Nie porzucił tej pracy, nawet gdy stała się niebezpieczna – opowiada.
Sant’Egidio to także wielka, choć ukryta misja pokojowa, włącznie z udziałem w najpoważniejszych negocjacjach w toczących się w różnych miejscach świata konfliktach. Działanie Sant’Egidio papież Franciszek nazwał w skrócie 3P – pregiera, poveri e pace (modlitwa, ubodzy i pokój). – Wszystko zaczyna się od modlitwy i na niej kończy, wszyscy też modlimy się o pokój – wyjaśnia Magda Wolnik i zaprasza na nabożeństwa w tej intencji w każdy pierwszy wtorek miesiąca w kościele Środowisk Twórczych na placu Teatralnym. – Wspólnota pozwala mi odnaleźć swoje miejsce w Kościele, ale też drogę do Pana Boga. Spotkanie z ubogimi to konkret, o którym mówi sama Ewangelia: byłem głodny, a daliście mi jeść, spragniony, a daliście mi pić – przypomina.
Wśród niewidzialnych
Historia warszawskiej wspólnoty Sant’Egidio zaczęła się w… Krakowie. W 2008 r., podczas spotkania Młodzi Europejczycy dla Świata bez Przemocy piątka śmiałków ze stolicy usłyszała o działaniach swoich rówieśników z sąsiednich krajów. – Czemu nie spróbować tego samego u nas – pomyśleliśmy. Początki były trudne. Nie ufaliśmy sami sobie. Baliśmy się, że to słomiany zapał. Niespecjalnie wiedzieliśmy też, gdzie znaleźć bezdomnych. Krążyliśmy po Dworcu Wschodnim. A ochroniarze się naśmiewali, że ostatni bezdomny umarł tutaj tydzień temu – wspomina Magda.Od tamtej pory wspólnota się rozrosła i grupa wolontariuszy odwiedza też staruszków w jednym z warszawskich domów opieki oraz regularnie jeździ na Żerań do bezdomnych chroniących się tam w pustostanach i kanałach.
– Działanie w grupie to dla nas kluczowa sprawa. Sam nie miałbym tyle odwagi, a indywidualna pomoc jest mniej skuteczna. Poza tym ludzie ze wspólnoty to moi przyjaciele. I trudno znaleźć lepszych – zaznacza Oskar Górzyński, dziennikarz. Do Sant’Egidio należy od czterech lat.
– Bezdomni często mówią, że czują się, jakby byli niewidzialni. Sam na początku widziałem u nich tylko wyciągnięte po pomoc ręce i nie zastanawiałem się, co jest za nimi. Teraz dostrzegam też człowieka – przyznaje Oskar.
– Ubodzy nieustannie doświadczają sygnałów odrzucenia – przypomina Ania Matlak. To już jej czwarty rok w Sant’Egidio. – Pamiętam moje pierwsze wyjście ze wspólnotą na Dworzec Centralny. To było niezwykłe – zobaczyć tych, których zazwyczaj się nie widzi. Zauważyć, że gdzieś w rogu siedzi człowiek, który nie usłyszał ani jednego dobrego słowa – opowiada.
– Większość z nas przychodziła do wspólnoty ze stereotypami i dopiero poznając konkretne osoby, wyzbywaliśmy się uprzedzeń. Teraz wielu z nas nie wyobraża sobie czwartków bez wyjścia na ulicę – mówi Magda.