– Był perfekcjonistą – mówi Antoni Wit, dyrygent. – Nie postępował według nagłego impulsu, wszystko było zawsze przemyślane. W jego partyturach nie ma ani jednej zbędnej nuty, zbędnego znaku. Precyzyjnie podawał wszystkie parametry – również określenia metronomu, których nawet nie ma na tradycyjnej podziałce.
Krzysztof Jakowicz, skrzypek, mówi, że muzyka Lutosławskiego stwarza nastrój, koloryt.
– Pytałem go, „jak to grać”, odpowiadał: „graj, jak czujesz”. Pamiętam, że choć w partyturze zapisał bardzo konkretne tempo, to na jednym z koncertów graliśmy wolniej. Zapytałem go, czy był z tego niezadowolony, a on na to, że było bardzo dobrze.
POMNAŻANIE TALENTÓW
Miał świadomość swojego wybitnego talentu. Mawiał jednak: „Jeśli to, co robię, ma jakąś wartość, to nie jest to moja zasługa. Talent nie jest własnością tego, który go posiada, to wartość powierzona. Trzeba ją pomnażać i oddawać ludziom”. Miał rozliczne zainteresowania, ogromną wiedzę, znał kilka języków.Urodzony w ziemiańskiej rodzinie, wychowanek gimnazjum Batorego, był osobą o niespotykanej kulturze osobistej i niezłomnych zasadach. Ale o sobie mówił: „Jestem po prostu człowiekiem przyzwoitym, a to nie jest trudne”. Muzykolog Tadeusz Kaczyński stwierdził w filmie „Między dźwiękiem a ciszą”: „Nie wiem, jak mu się udawało mimo tej sławy, tych hołdów, pozostać do końca człowiekiem skromnym”.
– Dla mnie był on zawsze istotą boską, ale z czasem odkrywałem jego człowieczeństwo – wspomina Krzysztof Jakowicz. – Lubił na przykład czuć, że jego muzyka się podoba. Pamiętam takie zdarzenie przed naszym koncertem w Kolonii. Lutosławscy przyjechali właśnie z Warszawy. Zaprosili mnie do pokoju, gdzie spotkałem po prostu dwoje zmęczonych podróżą ludzi, martwiących się, czy publiczność dopisze. Zacząłem więc mówić, że bilety są sprzedane, że po koncercie ludzie poproszą o autografy, a prasa o wywiady. Najwyraźniej było mu to potrzebne.