Jeden ze znanych nieżyjących polskich krytyków używał często błyskotliwego określenia „wybitny film nie do oglądania”, mając na myśli tego typu produkcje. Duński „Misiaczek” , obyczajowy melodramat z komediowymi akcentami, wyróżnia się korzystnie na tle lansowanego dziś ponad miarę kina skandynawskiego. Bohaterem jest mieszkający z despotyczną matką sympatyczny i nieśmiały kulturysta Dennis. Chce się ożenić, marzy o poznaniu kobiety, która go zaakceptuje i pokocha. Przy nadopiekuńczej i zaborczej mamusi wydaje się to niemożliwe.
W tej sytuacji siłacz o gołębim sercu decyduje się na ryzykowną wyprawę. Zachęcony przez kuzyna, który ożenił się z Tajką, w tajemnicy przed matką wyjeżdża do Tajlandii w poszukiwaniu żony. W fascynującym egzotycznym kraju okazuje się jednak, że kolejne sytuacje stają się mocno dwuznaczne, bowiem we wskazanych miejscach wszyscy biorą go za poszukującego mocnych wrażeń turystę. Nieśmiałemu i misiowatemu – choć muskularnemu – Dennisowi ani w głowie jednak tego rodzaju atrakcje. Z pomocą przychodzi mu przypadek. Swoją wybrankę spotyka bowiem w miejscowej siłowni, dokąd wybrał się w akcie rozpaczy.
Pozostaje jeszcze najważniejszy problem – jak przywieźć narzeczoną do Kopenhagi, wziąć tam ślub i zamieszkać razem, nie mówiąc o tym matce?
W tym sympatycznym filmie, pełnym dziwacznych i paradoksalnych sytuacji, odnajdujemy mnóstwo pozytywnych uczuć, empatii i zrozumienia dla ludzkich słabości i pragnień. Dennis przypomina zewnętrznie bohatera hollywoodzkiego filmu akcji w stylu Rambo, jednak okazuje się człowiekiem subtelnym i wrażliwym, nie bardzo pasującym do stereotypu kulturysty. „Misiaczek” wyzwala dobre emocje.
„Misiaczek” („10 timer til Paradis”, „Teddy Bear”), Dania, 2012.
Reżyseria – Mads Matthiesen.
Wykonawcy: Kim Kold, Elsebeth Steentoft, Lamaiporn Sangmanee Hougaard i inni.
Dystrybucja – Aurora Films
Mirosław Winiarczyk |