Ponura era totalitaryzmu Czerwonych Khmerów na zawsze zapisała się tragicznymi zgłoskami w historii tego kraju. Zgodnie z marksistowskim scenariuszem religia miała całkowicie zniknąć, niezależnie od tego, czy był to buddyzm, islam czy chrześcijaństwo. Sierp i młot represji uderzały w każdego. Dziś państwo próbuje uporać się z demonami przeszłości, skazując w spektakularnych procesach ludobójców z tamtej epoki. I chociaż w Kambodży nadal trzeba mówić o dyktaturze (rządząca od 34 lat Kambodżańska Partia Ludowa, wcześniej Kampuczańska Partia Ludowo-Rewolucyjna, bezceremonialnie rozprawia się ze swoimi wrogami politycznymi oraz konkurencją), to w porównaniu z Chinami, Wietnamem, Laosem czy wreszcie Koreą Północną kraj ten nie pojawiał się dotąd na listach hańby. To znaczy, że nie występował w towarzystwie państw, w których życie chrześcijan naznaczone jest cierpieniem z powodu wiary w Chrystusa. Dla wielu wiernych Kościoła katolickiego ta pozytywna sytuacja jest konsekwencją ofiary z życia milionów obywateli. Krwawy reżim Pol Pota w latach 1975-1979 dopuścił się ludobójstwa na 25 proc. populacji kambodżańskiej. W ciągu zaledwie kilku lat terroru zniszczono cywilizowany świat wartości i kultury, a śmierć pochłonęła 2 miliony istnień ludzkich, wśród nich także chrześcijańskich męczenników. Zanim komunista Pol Pot (absolwent paryskich uniwersytetów edukowany przez francuskich lewaków) przejął stery w państwie, w kraju żyło 30 tys. chrześcijan. Dziś chrześcijaństwo to zaledwie 0,2 proc. społeczeństwa (14 mln), ale procent stale wzrasta, czego dowodem są m.in. niedawne święcenia kapłańskie Pierre’a Sok Na z wikariatu apostolskiego Phnom Penh.
Liderzy Kościoła katolickiego postrzegają perspektywy dla rozwoju chrześcijaństwa w Kambodży jako obiecujące. Oficjalne rozpoczęcie w czerwcu procesu beatyfikacyjnego 35 męczenników kambodżańskich (inicjatorem był w 2000 roku św. Jan Paweł II) jest dla wiernych ważnym wydarzeniem. Ofiary rzezi komunistycznej są tu szczególnie czczone i traktowane jako patroni Kościoła i ojczyzny. Przykładem jest bp Joseph Chhmar Salas: pomimo ostrzeżeń i zachęty, aby opuścił ojczyznę przejmowaną gwałtownie przez komunistów, 38-letni kapłan nie uląkł się i pozostał wśród wiernych. W kwietniu 1975 roku ks. Salas został biskupem, a później, gdy wielu zagranicznych księży i biskupów opuściło Kambodżę, Paweł VI, pragnąc zachować ciągłość władzy biskupiej w kraju, mianował go nowym wikariuszem apostolskim. Biskup Salas znalazł się w sytuacji dziesiątków tysięcy mieszkańców stolicy wygnanych do katorżniczej pracy na polach ryżowych kontrolowanej przez hordy Czerwonych Khmerów. I tak samo jak wielu innych rodaków biskup zmarł z wyczerpania i głodu we wsi Taing Kok.
Jego postać inspiruje dziś wielu młodych kapłanów kambodżańskich oraz świeckich, którzy chcą budować lepszą ojczyznę. Trzeba mieć nadzieję, że w ślad za Kambodżą, w której panuje dziś wolność religijna, pójdą także pozostałe kraje regionu. Na razie są państwami totalitarnymi, w których prawa człowieka są nagminnie łamane.
Tomasz Korczyński |