W sumie, przestroga papieża Franciszka z 2014 r., że mamy do czynienia z pełzającą III wojną światową, nabiera dziś zupełnie innego wymiaru. Miejmy nadzieję, że do niekontrolowanej eskalacji i przerodzenia się wojny zimnej w gorącą jednak nie dojdzie. W tym zakresie wielką, aczkolwiek niemą rolę mogą odegrać duchowe skutki poświęcenia Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi przez papieża Franciszka.
PODZIAŁ ŚWIATA
Na naszych oczach rysuje się podział świata na dwa walczące obozy – Zachód pod przewodnictwem USA i oś Pekin–Moskwa. W duecie rosyjsko-chińskim Moskwa jest dużo słabszym ogniwem i stąd tak poważne zaangażowanie Ameryki w konflikt w Ukrainie. Wygrana na tym odcinku, przyparcie Rosji do muru, daje USA dużo lepszą pozycję wyjściową w tej nowej zimnej wojnie.
Tym razem Polska należy do Zachodu, z czego należy bardzo się cieszyć, ale to nie znaczy, że żadne kłopoty nas nie czekają. Na newralgicznym dla nas odcinku NATO ma miażdżącą przewagę. Podkreślmy jeszcze raz: o żadnym rosyjskim najeździe mowy być nie może. Nawet bez ogłoszonej w Madrycie zmiany w doktrynie NATO i stworzenia trzystutysięcznego korpusu prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw było nikłe. Po prostu USA i ich sojusznicy mają ogromne rezerwy i Rosja na dłuższą metę nie mogłaby sprostać sojuszowi. O najazd na zachodnią Europę nie pokusił się nawet ZSRR w czasach swojej największej świetności.
Niemniej przyparta do muru Rosja może użyć broni atomowej i tu tkwi zagrożenie dla Polski. Nasz kraj jest główną drogą zaopatrzenia dla Ukrainy i z tego tytułu byłby pierwszorzędnym celem dla rosyjskich rakiet, choćby tych krótkiego zasięgu, które od pewnego czasu są w enklawie królewieckiej. Biorąc pod uwagę to zagrożenie, nasza polityka winna być bardziej zniuansowana, abyśmy to nie my byli pierwsi na celowniku.
Polska polityka winna być bardziej elastyczna także z tego powodu, że to nie my dyktujemy warunki, w których toczą się te zmagania. Nie mamy ani środków finansowych, ani materiałów wojennych, które mogłyby zaważyć na wyniku tej wojny. Przed wiekami byliśmy potężnym państwem, ale rodzime elity doszły do wniosku, że lepiej jest pić i popuszczać pasa niż brać udział w zmaganiach o wpływy i znaczenie. „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna” – to było sarmackie credo. Nie da się cofnąć czasu, natomiast życie w ułudzie, że nadal jesteśmy mocarstwem, łacno zaprowadzi nas na manowce.
WNIOSKI DLA POLSKI
W Polsce wylano wiele łez z powodu braku u nas stałej amerykańskiej obecności wojskowej. Gdy Barack Obama ogłosił „reset” z Rosją, mówiło się wręcz o drugiej Jałcie. Te opinie zasadzały się na zupełnym niezrozumieniu amerykańskiej polityki.
W Waszyngtonie unika się podejmowania pochopnych kroków. Tam postępuje się według długofalowej strategii i decyzje podejmowane są z głębokim namysłem; Donald Trump stanowił zaprzeczenie tej tradycji. Amerykanie czekają na sprzyjającą okazję, a do jej pojawienia się ograniczają się do obrony już zdobytych pozycji, co stwarza wrażenie bierności.
Rosyjski najazd na Ukrainę stanowi doskonałą okazję do przejścia do ofensywy i Ameryka niezwłocznie ją pochwyciła. Poważna wojna w Europie to wielki wstrząs i USA w pełni wykorzystują tę okazję. Zmiana doktryny wojskowo-politycznej NATO, organizacja trzystutysięcznego korpusu i przystąpienie Szwecji i Finlandii do sojuszu to nie są jakieś drobne kroczki ku wyznaczonemu celowi, ale ogromne skoki. Trudno znaleźć analogie do tych posunięć w okresie pierwszej zimnej wojny.
Niewiele ponad trzy dekady temu rosyjskie imperium sięgało do Łaby i za Dunaj, podczas gdy dziś NATO jest o rzut kamieniem od Petersburga. To jest niezwykła zmiana. Strategiczna pozycja Rosji nie była tak zła od trzech stuleci, Polski zaś od trzech stuleci nie była tak dobra. To jest istny cud i modlić się trzeba, żeby ten stan rzeczy trwał.
Przed dziewięciu dekadami pojawił się przywódca dużego państwa, który postanowił błyskawicznie zbudować tysiącletnią Rzeszę. Przedsięwzięcie to pochłonęło dziesiątki milionów istnień ludzkich. Mimo tej hekatomby owa Rzesza nie przetrwała nawet trzynastu lat, a jej główni architekci albo popełnili samobójstwo, albo zawiśli na szubienicy.
Anglosasi tak wielkich pomyłek unikają. Powyższe nie znaczy, że nie popełniają błędów, czego przykładem były wyprawy do Afganistanu i Iraku. Niemniej te niepowodzenia nie podcięły skrzydeł Ameryce. Można sądzić, że nauki płynące z tamtych wydarzeń nie zostały w Waszyngtonie zapomniane. W Białym Domu i Pentagonie zdają sobie sprawę z tego, że próba pokonania Rosji, która jest uzbrojona po zęby w broń atomową, niesie w sobie ogromne ryzyko. Przypuszczalnie Amerykanie zadowolą się odniesionymi już sukcesami i do dalszej eskalacji nie dojdzie.
Niestety, nie wróży to niczego dobrego Ukrainie, ale obrona jej interesu narodowego, osiągnięcie tego, co w danych okolicznościach jest możliwe do uzyskania, to jest zadanie dla elit z Kijowa. Nikt inny za nie tego nie uczyni.