26 kwietnia
piątek
Marzeny, Klaudiusza, Marii
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Pałac zwycięstwa

Ocena: 0
1965

Co zrobić z warszawskim Pałacem Kultury i Nauki? W jaki sposób przechytrzyć Stalina i uczynić symbolem zwycięstwa nad komunizmem to, co miało być znakiem sowieckiej dominacji?

Jak sprawić, aby mieszkańcy Warszawy nie musieli się wstydzić, że dla wielu przybyszów ten potwór architektoniczny stał się symbolem stolicy? Pojawiają się czasem głosy, aby PKiN wyburzyć – rozumiem motywy i podzielam pasję, ale to rozwiązanie uważam za niewłaściwe i nierealne. Zwłaszcza że istnieje sposób prosty, niezbyt kosztowny i dający duże efekty propagandowe i edukacyjne. Trzeba przeorientować symbolikę związaną z PKiN, odwrócić ją. Sprawić, aby to, co było oznaką podległości, stało się symbolem dumy. W jaki sposób?

Trzeba uczynić PKiN symbolem, ale nie komunizmu, tylko zwycięstwa nad komunizmem. Sam budynek niech pozostanie: był obarczony piętnem Stalina. Ale teraz należy wypalić na nim piętno zwycięzców.

W gmachu PKiN powinno powstać Muzeum Zwycięzców komunizmu. Niech ci, którzy przyjeżdżają do Warszawy, widzą w nim trwały znak: to jest stolica kraju, który pokonał sowiecki komunizm. Muzeum powinno pokazywać chwalebne, dumne oblicze polskiego antykomunizmu – od wojny 1920 roku po „Solidarność” i czasy najnowsze. Ale również – w tle – pokraczne, haniebne oblicze komunizmu. Na budynku należy umieścić górujący nad całym miastem widoczny znak zwycięstwa – myślę, że najbardziej właściwy byłby symbol Polski Walczącej. Gmach powinien otrzymać imię tych, którzy ginęli za Polskę, mordowani skrycie. Może po prostu Witolda Pileckiego? To nasz wobec nich dług.

 

Chwała bohaterom

Pamięć o żołnierzach niezłomnych odsłania pokłady polskości, które starano się przez lata wymazać i splugawić. Dla nich samych nie możemy już wiele zrobić, są przecież „po tamtej stronie”. Ale możemy coś zrobić dla nas. Pamięć o nich – o wszystkich, którzy walczyli z komunizmem – może nam pomóc w odbudowaniu wartości i postaw, które zostały zagubione i ośmieszone. I nadal są ośmieszane, jako irracjonalne, straceńcze, samobójcze. Bo przecież, rzekomo, potrzeba nam zimnej kalkulacji, poddania się realiom, niedrażnienia silnych, sprytu i przebiegłości – zdaje się, że takie są priorytety „nowoczesnej polityki”, nawet dla niektórych publicystów określających się jako „prawicowi”. Kim dla tych wyznawców sukcesu mogą być ci, którzy walczyli i „przegrali”, zostali odsunięci poza margines, objęci największą karą historii – milczeniem?

Nietrudno zauważyć, że u podstaw tego cynicznego myślenia znajduje się narracja podsuwana przez propagatorów komunizmu i tych, którzy realizowali plan sowieckiej dominacji – nieważne, czy świadomie. Nie nazywajmy więc ludzi, którzy walczyli do końca i nie ulegli, „wyklętymi”. Tak ich nazywali oprawcy i wszyscy, którzy działają po ich myśli. Po ludzku zdają się przegranymi – zabici jawnie lub skrycie, często pozbawieni mogił, odarci ze czci. Znowu jednak – czy naprawdę są przegrani jako ludzie? Czyż wspominając z przejęciem i drżeniem serca ich losy, prześladowania, ostatnie chwile przed śmiercią, nie myślimy o nich z szacunkiem, z podziwem należnym ludziom, którzy rozpoznali swój los, wypełnili go? Są dla tych, którzy ich znali, światłem, umocnieniem, nadzieją. A jak się okazuje, fascynują także tych, którzy dopiero dziś dowiadują się o ich losach. Czy taka perspektywa naprawdę jest wymyślona, niedzisiejsza? Cóż można powiedzieć, kiedy słyszy się świadectwo stojącej u kresu życia kobiety, która wspominając kilkuletni pobyt w stalinowskim więzieniu, mówi, że było to dla niej pomyślne wydarzenie, mogła bowiem poznać niezwykłe osoby – innych skazańców, ówczesną elitę narodu. Czyżby nie wiedziała, co mówi? Czy naprawdę chcielibyśmy twierdzić, że uważamy ich za ostatecznie przegranych, a oprawców i wszystkich, którzy ich wspierali, za ludzi godnych podziwu?

Tu już nie chodzi o perspektywę człowieka wierzącego, dla którego prześladowania, hańba, także śmierć, jeżeli podjęte są w służbie dobrej sprawie, nie są przegraną. Ale chodzi o perspektywę czysto ludzką, społeczną. Przecież świadectwo tych ludzi – wiem, że nie wszystkich – którym dane było pozostać do końca nieugiętymi, może być dzisiaj dla nas umocnieniem, służyć jako przykład dla młodych. Działa on sam z siebie. Nie trzeba go „nagłaśniać”, promować, podpierać medialną propagandą.

 

Muzeum tych, którzy pokonali komunizm

Nie potrzeba, byśmy czcili czasy zniewolenia (dla niektórych „muzeum komunizmu” byłoby sentymentalną wycieczką w przeszłość PRL) i propagowali tych, którzy je przynieśli i do dziś korzystają ze zrabowanych dóbr i zdobytych pozycji. To miałoby być muzeum tych, którzy pokonali komunizm. Także, a może przede wszystkim, tych, którzy nie dożyli tego zwycięstwa. Zwycięstwo jest bowiem przesądzone, nawet jeśli komunizm nie został pokonany do końca, jeśli tej hydrze wciąż odrastają łby.

Prawdziwy upadek komunizmu rozpoczął się w Polsce. Czy nie warto tego pokazywać, przypominać, utrwalać: młodym ludziom, Europie, światu. Polacy walczyli z komunizmem od początku jego ekspansji na Europę, aż do końca. Czy można zrozumieć, czym był komunizm, jaką groźbę może jeszcze przynieść światu bez świadectwa Polaków? (Zapewne takie świadectwo mogliby złożyć i Rosjanie, ale dziś to przecież czysta abstrakcja). Duża część tożsamości narodowej, tej szlachetnej, wartej pielęgnowania, przekazywania dalej, powstała w oporze wobec zagrożenia sowieckim komunizmem. I powinna to być świadomość zwycięska: bo komunistom się nie udało.

I warto pokazywać, dzięki komu możliwe było to zwycięstwo. Swój udział – obok Żołnierzy Niezłomnych – mają walczący z bolszewikami w latach 1919-1921, ale również Powstańcy Warszawy, którzy chcieli mieć własny udział w wolności i nie zawdzięczać jej Stalinowi. Autorami zwycięstwa są również liderzy i uczestnicy protestów przeciw „władzy ludowej”, twórcy rozmaitych ideologicznie form opozycji, wreszcie prawdziwi, nie tylko „legendarni” przywódcy i działacze „Solidarności”, tego fenomenu, którego wciąż nie potrafimy docenić i zrozumieć jego znaczenia dla świata, tak jak doceniał go św. Jan Paweł II. Swoje miejsce w tym muzeum powinni mieć również „ludzie Kościoła”. Przede wszystkim kardynał Stefan Wyszyński i św. Jan Paweł II. Czy można wątpić, że będzie to muzeum zwycięzców, a nie przegranych? Nie cierpiętników, mitomanów, szaleńców, ale ludzi, którzy realistycznie widzieli sprawy Ojczyzny i wiedzieli, co się naprawdę liczy, kto stoi po stronie dobra, na czym należy budować życie osobiste i społeczne.

 

Dlaczego PKiN?

Nietrudno zauważyć, że projekt takiego muzeum jest bardzo rozbudowany, obejmuje najważniejsze osoby i wydarzenia w historii współczesnej. Byłoby to więc poniekąd muzeum najnowszych – zwycięskich – dziejów Polski. Swoje miejsce – w podziemiach PKiN – powinni znaleźć również oprawcy i ci, którzy ich popierali, wysługiwali się im lub choćby milczeli, kiedy trzeba było protestować i działać. Przede wszystkim ludzie władzy, sędziowie mordercy, ale także intelektualiści, pisarze, artyści, publicyści, dziennikarze, naukowcy. Wszyscy, którzy w jakiś sposób przysłużyli się budowie struktur zła, którzy wspierali oprawców zza biurka – ze strachu, z chęci zysku, dla kariery (niewykluczone, że te same postacie pojawiłyby się w obydwu częściach muzeum – historia ludzkich losów bywa skomplikowana). Ich imiona powinny być również zapisane. Dla przestrogi. I jako prosty wymóg sprawiedliwości. A także ze względów edukacyjnych. Aby przybywająca tam na lekcje historii młodzież mogła się przekonać, że spisane zostały czyny i rozmowy. Że oprawcy nie pozostali bezimienni.

Czy można sobie wyobrazić lepszy użytek z tego wstrętnego gmachu, jakim jest Pałac Kultury i Nauki? Nie tylko estetycznie niszczy on przestrzeń miasta. Zaśmieca ją również ideowo. Trwa wciąż jako relikt komunizmu. Więc niech tak będzie. Nie wyburzajmy go. Stracilibyśmy znakomitą okazję, aby pokazać, jak należy we właściwy sposób wykorzystać „dar Stalina”. My go tylko „przemagnesujmy”, zmieńmy bieguny o 180 stopni. Niech się stanie miejscem prowadzenia naszej własnej polityki historycznej. I – miejmy nadzieję – atrakcją dla gości z zagranicy, którzy nigdzie na świecie takiego muzeum nie znajdą. Byłby też miejscem, którym można się chlubić, bo i jest czym – zwycięstwem nad komunizmem. I sposobem, w jaki tego dokonano. A że gmach jest niepiękny… Tak jak i sam komunizm. Myślę, że to dobry sposób, aby w godny sposób oddać hołd Zwycięzcom. I pokazać światu – i przypomnieć sobie samym – że mamy z czego być dumni. A jeśli powstanie stereotyp Polaka antykomunisty, to nie będziemy z nim walczyć.

OD REDAKCJI: Dwadzieścia lat temu znany opozycjonista Czesław Bielecki i jego biuro projektowe Dom i Miasto mieli opracowaną koncepcję SocLandum, czyli Muzeum Pamięci Komunizmu w podziemiach stalinowskiego Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Multimedialne muzeum miało w założeniach wykorzystać stylistykę pałacu i przekształcić go z symbolu komunizmu w symbol antykomunizmu. W 2011 roku władze miasta wycofały się ze współpracy.

Witold Starnawski
Idziemy nr 45 (528), 8 listopada 2015 r.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 26 kwietnia

Piątek, IV Tydzień wielkanocny
Ja jestem drogą i prawdą, i życiem.
Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): J 14, 1-6
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)
+ Nowenna do MB Królowej Polski 24 kwietnia - 2 maja

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter