26 kwietnia
piątek
Marzeny, Klaudiusza, Marii
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Rzeczpospolita powyborcza

Ocena: 0
2094

To najciekawsza od lat kampania wyborcza przez sam swój wynik. Biorąc pod uwagę zderzenie z niedawną społeczną atmosferą, kiedy wstyd było się przyznawać do związków z PiS, mamy do czynienia ze zdarzeniem bez precedensu.

Wprawdzie 37,5 procent to nieco słabszy wynik niż SLD w roku 2001 i PO w roku 2007, a przewaga w mandatach jest dziełem korzystnego układu sił wśród mniejszych partii. Ale Prawo i Sprawiedliwość, formacja skazywana niedawno przez komentatorów, nawet tych nie całkiem nieżyczliwych, na powolną erozję i w końcu na zagładę, dostało samodzielną większość w Sejmie – jako pierwsze po 1989 roku.

 

Co pokonało PO?

Co więcej, jako że do kontroli nad Sejmem i Senatem dochodzi własny prezydent, wybrany nieco wcześniej Andrzej Duda, mamy do czynienia ze złożeniem w rękach jednej partii losu Polski. PiS zastąpiło w tym Platformę Obywatelską, poniekąd przecząc katastroficznym wizjom prawicowych publicystów, przedstawiających Polskę jako kraj nie do końca demokratyczny, a czasem nawet dyktatorski.

Owszem, mieliśmy przez lata do czynienia z niewątpliwym brakiem politycznej, a co ważniejsze społecznej symetrii. Ale wystarczyła mocna zmiana nastrojów Polaków, aby system został sam poprawiony.

Są różne szkoły interpretowania klęski PO, która dysponowała nie tylko pełną kontrolą nad machiną państwową (do pewnego momentu także prezydent, prawie wszystkie samorządy na szczeblu wojewódzkim), ale też miażdżącym wsparciem mediów, zwłaszcza elektronicznych, oraz elit. Jedna szkoła mówi o moralnym zużyciu się formacji rządzącej osiem lat – jej symbolem stała się afera taśmowa z towarzyszącymi jej aktami demaskacji czołowych postaci obozu i początkową niechęcią kierownictwa, aby kogokolwiek zrzucić z pokładu.

Jest też konkurencyjna teoria, można by rzec: społeczno-ekonomiczna. Mówi ona, że wprawdzie Polska jako całość cieszy się wzrostem gospodarczym, ale różne grupy społeczne nie mają poczucia jednakowego korzystania z tego wzrostu. Dotyczyć to ma szczególnie ludzi młodych, którzy bardziej masowo niż kiedykolwiek głosowali przeciw partii rządzącej (choć niekoniecznie w pierwszym rzędzie na PiS, bardziej na ruch Kukiza i partię Korwin). Pojęcie zablokowanych szans miało z pewnością w tle tej kampanii duże znaczenie.

Na pewno jedna przyczyna nie wyklucza tej drugiej. Dopiero nałożenie się obu stanowiło o sile porażki amorficznej partii władzy, jaką stała się Platforma. Nie bez znaczenia był też czynnik, o którym mówił celnie w wieczór wyborczy Ryszard Bugaj.

PiS stanęło do wyborów z programem dość zbliżonym do tego wszystkiego, co bracia Kaczyńscy mówili od lat. PO wdała się natomiast w kolejne zmiany programowych wizerunków, chciałoby się powiedzieć: masek, stając się u schyłku ugrupowaniem socjalnej wrażliwości i rządowej interwencji. A tym przyznała poniekąd rację swoim głównym wrogom.

Naturalnie, jakąś rolę odegrały czynniki personalne. Zręcznego, choć mocno zużytego lidera PO Donalda Tuska zastąpiła chyba nie najlepiej czująca się w fotelu premiera Ewa Kopacz. Kampania partii rządzącej była nakierowana na nią, co okazało się raczej obciążeniem niż atutem.

Z drugiej strony warto wspomnieć o mocnej transformacji PiS, które nie posłuchało swoich rozlicznych sympatyków żądających ślepego radykalizmu. Kampania PiS była, owszem, dość fundamentalna w treści (bo oparta na obietnicy zmasowanych wydatków rządowych), ale powściągliwa w formie. Opierała się na prostym tricku – wycofaniu na drugi plan kontrowersyjnego dla wielu Polaków prezesa Jarosława Kaczyńskiego i przesłonięciu go kojarzoną przede wszystkim z obietnicami społecznymi, a nie z ideologią, Beatą Szydło. To przyniosło efekt.

 

Zwrot w prawo? Bunt?

Przyniosło, chociaż nie należy z tą konkluzją przesadzać. W ciągu ostatnich kilku tygodni Kaczyński powrócił do stosunkowo dużej aktywności, przypominając o tematach, które z Szydło raczej się nie kojarzyły: naprawa państwa, walka z korupcją, obrona polskiej suwerenności. Można by rzec, że PiS wygrało wybory dużo mniej ufryzowane na coś innego, niż zakładano, kiedy rozpoczynał się parlamentarny wyścig. Wygrało pod własnymi sztandarami.

Sprzyjały temu szczegółowe badania opinii, pokazujące, że odrzucenie PO jest tak powszechne, że nie ma co ciągnąć maskarady. Ale sprzyjało i pojawienie się imigracji muzułmańskiej jako przejściowo jednego z głównych tematów. Okazało się, że nastroje większości bliższe są tradycyjnie prawicowym receptom na zmaganie się z tym problemem.

Z tego punktu widzenia można by widzieć wyniki wyborów – 37,5 procent na PiS, 8,8 na ruch Kukiza, 4,7 – zmarnowane, ale też będące wyrazem nastrojów – na partię Korwin – jako przejaw przesunięcia się w prawo. Są i inne tego symptomy, choćby zatonięcie, po wszystkich ruchach integracyjnych, Zjednoczonej Lewicy.

Z pewnością tak jest, choć żadna z tych partii, łącznie z PiS, nie stawiała w pierwszym rzędzie na tematykę ideologiczną, a ruch Kukiza można wręcz opisać jako eklektyczne pospolite ruszenie protestu łączące antyklerykalnego rapera Liroya z narodowcami. To PO nie udało się rozpętać po raz kolejny nastrojów antykonserwatywnych, choć próbowano to robić, procedując w ostatniej chwili ustawę o in vitro i gromko ogłaszając, że grozi nam nowe średniowiecze. Elektorat, także ten najmłodszy, okazał się obojętny na te nachalne manewry.

Zwyciężyła jednak nie tyle myśl prawicowa, ile odruch buntu. Znalazł on swoje upostaciowienie w przekonanym o konieczności socjalnej reorientacji PiS, ale także w antypartyjnym, mglistym poza tym programowo ruchu Kukiza i nawet w Nowoczesnej.pl, której jak najbardziej mainstreamowy lider Ryszard Petru zarzucał partii rządzącej zdradę pierwotnego, wolnorynkowego przesłania. Łatwość tworzenia nowych ugrupowań w rzekomo zabetonowanym – choćby sposobem finansowania partii – systemie politycznym jest właśnie produktem tej atmosfery.

Przegrała na tym nie tylko PO, ale też stare partie: Lewica, która nie dostała się do Sejmu, i PSL, które dostało się ledwie ledwie, bez swojego prezesa. Oczywiście, jakąś rolę odegrał tu także zbieg okoliczności. Wynik SLD połączonego z Ruchem Palikota – 7,5 procent – nie jest wiele gorszy od 8,8 procent ruchu Kukiza czy 7,7 procent Nowoczesnej.pl. Zjednoczona Lewica ukręciła na siebie bat, startując jako koalicja. Wcześniej były takie błędy, jak wystawienie przez SLD w wyborach prezydenckich Magdaleny Ogórek. Ale niewątpliwie fakt, że w ostatniej chwili jakąś część lewicowego elektoratu uszczknęła starym wyjadaczom nieomal młodzieżowa konfederacja o nazwie Partia Razem, też jest znamienny dla atmosfery.

 

Pakiet kontrolny PiS

PiS ma w tej chwili pakiet kontrolny, a co więcej – korzystne warunki na przemeblowanej scenie politycznej. Wszystkie pozostałe formacje muszą się w pierwszej kolejności zająć sobą. W PO już się zaczęła walka o władzę między osłabioną porażką Ewą Kopacz, zawdzięczającą przywództwo nie swoim talentom, ale kaprysowi Donalda Tuska, a Grzegorzem Schetyną, który nie rysuje przekonującej alternatywy programowej.

Rozliczenia personalne dotkną też PSL i wyautowaną lewicę. Z kolei Kukiza i Petru, jeśli chcą utrzymać swoje formacje, czeka dopiero budowanie trwalszych struktur i tożsamości. Muszą związać ze sobą przypadkowych ludzi, których wprowadzili do parlamentu. Nie będzie to, zwłaszcza w przypadku bardziej prawicowego ruchu Kukiza, łatwe. Władza rozdawnictwa łask i korzyści pozostaje przy partii rządzącej.

Ale i na monolicie zwycięskiego obozu widać pierwsze rysy. Jeszcze podczas kampanii Jarosław Kaczyński nieco podłamał autorytet Beaty Szydło, wdając się w dywagacje na temat jej ewentualnej wymiany. Nie zaszkodziło to wynikowi, ba! otworzyło drogę do wzbogacenia ofert przez udział samego prezesa.

Rozbudzono ogromne nadzieje 
na inny kierunek transformacji. 
Pytanie, na ile prawica jest przygotowana, 
aby się z tych zobowiązań wywiązać

Jednak po wyborach zaczął się on ostentacyjnie wahać, czy wywiązać się z wyborczego zobowiązania i zrobić namaszczoną przez siebie Szydło szefem rządu. Jego współpracownicy namawiali go do przejęcia władzy osobiście. On z kolei myślał o innym „zderzaku” (prof. Piotr Gliński). Ostatecznie postawił na Szydło, jednak na wstępie mocno ją osłabił.

Nowy układ rządowy, nawet jeszcze nie skonstruowany, ma więc już u startu zaszczepiony gen dwuwładzy. Jest to gen niszczący. Gdy dodać wątpliwości wokół nominacji ministerialnych (wraca kandydatura Antoniego Macierewicza na szefa MON) i zasadniczy problem z wywiązaniem się z kosztownych obietnic, można powiedzieć, że łatwo nie będzie. Rozbudzono ogromne nadzieje na inny kierunek transformacji. Pytanie, na ile prawica jest przygotowana, aby się z tych zobowiązań wywiązać.

Piotr Zaremba
fot. ks. Henryk Zieliński/Idziemy

Idziemy nr 45 (528), 8 listopada 2015 r.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

DUCHOWY NIEZBĘDNIK - 25 kwietnia

Czwartek, IV Tydzień wielkanocny
Święto św. Marka, ewangelisty
My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego,
który jest mocą i mądrością Bożą.

+ Czytania liturgiczne (rok B, II): Mk 16, 15-20
+ Komentarz do czytań (Bractwo Słowa Bożego)


ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter