Było to spotkanie z bohaterem narodowym. Dla naszego syna, ledwo dwudziestolatka, którego udało mi się za zgodą redakcji wprowadzić – uważaliśmy w domu, że to moment dziejowy – spotkanie było tak mocne, że pamięta je do dzisiaj. Nikt z nas nie miał wtedy – w „Tygodniku Solidarność” – wątpliwości. To przecież u nas ukazał się apel Zbigniewa Herberta do prezydenta Lecha Wałęsy – nigdy nie odpowiedział! – o unieważnienie ciążącego na pułkowniku wyroku, to w naszym tygodniku zbierane były podpisy w tej sprawie. W 1994 roku Ryszard Kukliński udzielił wywiadu Marcie Miklaszewskiej z „Tygodnika Solidarność”, żonie premiera Jana Olszewskiego. Z powodu tego wywiadu i przekazanych przez pułkownika kopii depesz na temat stanu wojennego „nieznani sprawcy” włamali się do redakcji.
Dzisiaj sprawcy nie są już nieznani, niczym gwiazdy telewizyjne pokazują twarze: generałowie Czempiński, Dukaczewski, w tle Kiszczak i inni, których on rozstawił ćwierć wieku temu. Jako bywalcy sowieckich jeszcze antyszambrów są oczywiście „wybitnymi specjalistami” i bezczelnie usiłują wmówić narodowi, że nigdy nic nie wiadomo, że Kukliński to i tamto, że wszystko jest możliwe. Jest to tak obrzydliwe, że brak słów. A przecież jeszcze niejedno nas czeka, skoro pod koniec lat 80. liczba współpracowników SB sięgnęła 100 tysięcy (Biuletyn IPN, 2005). Najmłodsi z „najlepszych” mogli mieć 30 lat, więc dziś mają zaledwie 55. Są w sile wieku, nierzadko przy władzy. I wciąż chcą nas mamić i straszyć? Ale dlaczego my sobie na to pozwalamy?
Barbara Sułek-Kowalska |