"Byłoby ze strony mej tchórzostwem, gdybym nie zwrócił uwagi na obecną sytuację i nie wezwał opinii świata […] by zajęła się istniejącymi i odwróciła grożące tragedie". Zupełnie jakby to mówił papież, który pozostał już chyba ostatnią instancją, ostatnią nadzieją pogrążonego w chaosie świata, który tego chaosu widzieć nie chce.
Ale to nie Franciszek. Kto więc to powiedział? I kiedy?
„Wysiłki instytucji prywatnych i jakiejkolwiek organizacji dla uchodźców […] złagodzić mogą tylko problem stający się coraz poważniejszym i trudniejszym do rozwiązania. W dzisiejszych warunkach ekonomicznych świata państwa europejskie, a nawet i zamorskie, posiadają ograniczone tylko możliwości wchłonięcia uchodźców. Problem ten musi zostać uchwycony u samej jego podstawy, jeśli klęska ma zostać odwrócona”.
W 1935 roku napisał te słowa niejaki James G. McDonald, Wysoki Komisarz Ligi Narodów dla Spraw Uchodźców z Niemiec, Żydów i innych. Był to jego list rezygnacyjny. Wysoki Komisarz uważał, że jego misja się wyczerpała, że potrzebne są działania na innym poziomie organizacji i decyzji. Pisał, że „nie wystarczy kontynuowanie aktywności na rzecz tych, którzy ratowali się już ucieczką, starania bowiem zmierzać winny w kierunku usunięcia lub złagodzenia przyczyn uchodźstwa”.
Otóż to! Mam nadzieję, że nikomu nie trzeba tłumaczyć, o jakich uchodźców wtedy chodziło – zresztą, wyjaśnia to sam tytuł Wysokiego Komisarza – i że wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. Nie mam zamiaru doszukiwać się analogii do sytuacji sprzed lat osiemdziesięciu, choć politolog zapewne by je znalazł i przeprowadził jakąś błyskotliwą analizę. Jedno wszakże widać wyraźnie. Podobnie jak wtedy „starania […] zmierzać winny w kierunku usunięcia lub złagodzenia przyczyn uchodźstwa”.
Jak zapewne większość z nas, mam poczucie potwornej i narastającej bezradności w tej sprawie. Może nawet beznadziei, choć jest to zgoła niechrześcijańskie uczucie. Owszem, mogę wpłacić jeszcze parę złotych na pomoc, napisać parę artykułów, pójdę na nabożeństwo w intencji prześladowanych, wezmę udział w akcji wsparcia dla „naszych” uchodźców z Ukrainy czy młodzieży z polonijnego liceum.
Ale co mam zrobić w sprawie trwającej zagłady chrześcijańskiego życia na Bliskim Wschodzie? Jak mam sobie poradzić z poczuciem klęski chrześcijańskiego – czy postchrześcijańskiego, jak się mówi o Europie – świata, który patrzy na tę zagładę i nic nie robi? Codziennie uciekają stamtąd ludzie. I codziennie terroryści, dżihadyści i inni wyznawcy obłędnych idei obracają w perzynę resztki dawnej – zwłaszcza chrześcijańskiej – cywilizacji.
Tylko resztki, bo większość już leży w ruinie, została spalona bądź wysadzona w powietrze. I co dalej?
Barbara Sułek-Kowalska |