Władze Gdańska nie zdążyły wykupić historycznego dźwigu ze Stoczni Gdańskiej. Od lat nieużywany dźwig stał nieopodal stoczniowego wydziału K2, blisko placu, na którym odbywały się koncerty z okazji rocznicy Sierpnia 80. Firma Agus PPHU Włodzimierz Kowalski z Gdańska, która zakupiła dźwig na złom, wystąpiła do władz miasta z ofertą sprzedaży. Do transakcji jednak nie doszło. Jak tłumaczyła w czasie sesji miejskiej skarbnik miasta Teresa Blacharska, właściciel dźwigu nie dostarczył „wszystkich dokumentów związanych z procedurą przetargową, a przede wszystkim zaświadczenia z Urzędu Skarbowego o niezaleganiu z podatkami”.
Dźwig miał być wyeksponowany w okolicy powstającego Europejskiego Centrum Solidarności i stać się formą upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej, związanych ze Stocznią Gdańsk: Anny Walentynowicz, Macieja Płażyńskiego oraz Arkadiusza Rybickiego. To właśnie Arkadiusz Rybicki zabiegał o to, by dźwigi ocalały w pejzażu miasta jako charakterystyczne symbole Gdańska.
Jak pisał portal www.trojmiasto.pl, pieniądze z miejskiego budżetu, za które miał być kupiony dźwig, poszły na dokończenie modernizacji budynku mieszkalnego przy ul. Łowickiej (340 tys. zł) oraz funkcjonowanie nowo powstałych rad dzielnic i diety dla radnych (ponad 700 tys. zł).
NARODOWE DZIEDZICTWO
W ostatnim czasie kontrowersje wzbudziło „odtwarzanie” na historycznej bramie nr 2 przez władze miasta Gdańsk napisu Stocznia „imienia Lenina”. Razem z nim 14 maja powieszono też inne napisy związane z Sierpniem 1980 r. – „Proletariusze wszystkich zakładów łączcie się”, „Dziękujemy za dobrą pracę”, pojawił się też metalowy Order Sztandaru Pracy. Ciemnoniebieską bramę przemalowano na kolor szary, bo taki właśnie kolor miała konstrukcja z 1980 roku.
Genezę pomysłu rekonstrukcji bramy stoczniowej prezydent Paweł Adamowicz tłumaczył na swoim blogu: „Przede wszystkim to symbol. To uzmysłowienie nam wszystkim, a szczególnie ludziom urodzonym po upadku komuny, jakim gigantycznym chichotem historii był ten wielki strajk, wielki zryw stoczniowy. Pokazanie, że upadek zbrodniczej ideologii stworzonej przez właśnie Włodzimierza Lenina zaczął się w zakładzie jego imienia. Bo to Lenin stworzył realny komunizm, a pracownicy Stoczni Gdańskiej imienia Lenina ten komunizm obalili”.
Wkrótce napis „im. Lenina” przykryło logo „Solidarności”. Kiedy 28 maja pod bramą pojawiła się ekipa robotnicza, by zdjąć napis „Solidarność”, w jego obronie stanęła 84-letnia Aleksandra Olszewska. – Nie pozwolę, choćby nie wiem co miało się stać – odstraszała ekipę. Podobnie krzyczała na tym samym placu w stanie wojennym do zomowców. W tamtym czasie u stóp Pomnika Poległych Stoczniowców układała krzyż z kwiatów.
Brunon Baranowski, aktywny działacz „Solidarności” w latach 80., internowany i więziony, mówi: – Stocznia im. Lenina to haniebny napis. Brama jest własnością miasta, a nie prezydenta Adamowicza. Jeśli mówimy o „odtwarzaniu historycznym”, to dlaczego miasto nie zadbało o zachowanie na terenie Stoczni Gdańskiej historycznej stołówki czy szpitala? Dlaczego nie wykupiło dźwigu? Czy odtwarzany będzie też dawny wygląd placu Solidarności, gdzie w miejscu stojącego pomnika Ofiar Grudnia 1970 znajdowała się pętla tramwajowa?
Stocznia Gdańska nie jest tylko jednym z tysięcy polskich zakładów pracy, które upadły po roku 1989.
Jest jednym z symboli naszych zmagań o wolność. Tu przecież rozpoczął się zwycięski etap naszej walki z komunizmem narzuconym Polsce przez ZSRR. Dlatego jest czymś porównywalnym z Westerplatte i innymi miejscami narodowej pamięci, których w imię praw rynku nie wystawia się przecież na sprzedaż. – Boli nas, że tak niewiele zostaje z naszej walki – kwituje Roman Gałęzewski.
Irena Świerdzewska |