Postanowiłam jeszcze raz napisać o związanych z powstaniem warszawskim ludziach i sprawach.
Bo jest już rocznica 75. – trzy ćwiartki wieku! Mieliśmy i mamy niebywałe szczęście – dar od Pana Boga i zadanie zarazem – że bohaterowie naszej wolności żyli wśród nas. Byli naszymi rodzicami, dziadkami, profesorami, wychowawcami czy bohaterami naszych artykułów, reportaży i filmów.
Najstarsza autorka naszego tygodnika, pani Halina Cieszkowska ps. „Alika”, żołnierz Armii Krajowej, łączniczka w powstaniu, skończyła już 98 lat. Kiedy ten numer „Idziemy” będzie wysyłany do drukarni, prezydent RP będzie miał zaszczyt dekorować ją odznaczeniem państwowym. Tak, nie pomyliłam czasowników ani hierarchii: to prezydent będzie miał zaszczyt. To my wszyscy mamy zaszczyt mogąc ich – Powstańców Warszawskich z wielkiej litery, choć ortografia każe inaczej – słuchać, zapraszać na wieczory harcerskie i literackie, obdarowywać kwiatami i pomagać im. Wiemy wszyscy, my, urodzeni w pierwszych powojennych dekadach, że to wcale nie było kiedyś oczywiste. Ba! to była nawet całkiem poufna wiedza, kto wśród nauczycieli czy sąsiadów jest warszawiakiem i jest z powstania. Powoli, o wiele za wolno, szerzyła się ta wiedza w społeczeństwie, wydana stale na pastwę propagandy, która mówiła – a nawet brutalnie wrzeszczała – że jest jakoby inaczej. Że powstanie należy potępić i zamilczeć, a jego symbole zniszczyć.
Nie mogę więc nie wspomnieć o pomniku Powstańców Warszawskich w Słupsku, którego losy opisuję od 1981 r. Wtedy mogłam po raz pierwszy wiarygodnie opowiedzieć, co stało się z wymownym dziełem dłuta warszawskiego rzeźbiarza Jana Małety, którego do Słupska sprowadzili warszawiacy z ks. Janem Zieją na czele. Sprowadzili razem z płaskorzeźbą „Jezu, ratuj bo giniemy”, którą Jan Małeta rzeźbił w glinie jeszcze w dniach powstania w domu na Boernerowie, patrząc na płonące miasto. Płaskorzeźba – przetrwały takie w kilku warszawskich kościołach – pokazuje Chrystusa, który z krzyża patrzy na ginące miasto.
Na słupskim pomniku leżącego – umierającego? – powstańca żegna pocałunkiem biały orzeł, a nad nimi, na „warszawskim” czerwonym murze wisiała płaskorzeźba „Jezu, ratuj”. W roku bodaj 1962 „nieznani sprawcy” – zazwyczaj dobrze znani władzy – zerwali ją i zamiast niej powiesili herb Słupska. Po 1989 r. wróciła jej nędzna kopia, ale władze miasta nigdy nie podjęły prawdziwych działań renowacyjnych. I to w myśl zaleceń konserwatora zabytków – mimo różnych akcji, proponowanych także przez syna rzeźbiarza. Jak więc można nie myśleć, że tamta wroga wobec powstania propaganda wciąż robi swoje?
Musimy wciąż – każdy na własną rękę – dbać o ich pamięć tam, gdzie można: na grobach naszych bliskich i znajomych. Daleko nie wszyscy są przecież pochowani, na Powązkach, w Warszawie, Łodzi czy gdzieś indziej w Polsce. I musimy wciąż wymagać tego od ludzi, których także po to wybraliśmy. Muszą wiedzieć, że to jest dla nich zaszczyt – pokłonić się bohaterom i ich prochom.