Po raz pierwszy w historii do finału Champions League awansowały dwa kluby z Bundesligi. I naprawdę nie jest to przypadek. Za naszą zachodnią granicą po cichu zbudowano bardzo silną, ale przede wszystkim stabilną finansowo ligę. Najlepszym przykładem jest Borussia Dortmund. Kilka lat temu zadłużona i na krawędzi upadku – dziś aspirująca do miana europejskiej potęgi. A wszystko to osiągnięto dzięki cierpliwości, oszczędnościom oraz – przede wszystkim – dzięki bardzo ciężkiej pracy. Od Niemców mogą uczyć się wszyscy. Nawet, a może zwłaszcza, Hiszpanie, których reprezentacja wygrywała ostatnio wszystkie wielkie imprezy piłkarskie, lecz większość klubów ma problemy z płynnością finansową. Bundesliga to produkt najwyższej jakości. Dlatego jej mecze chcą oglądać nawet nie tysiące, ale miliony kibiców. O takiej frekwencji jak w Monachium, Dortmundzie czy Hamburgu możemy w Polsce tylko pomarzyć. Średnia widzów w rundzie jesiennej ligi niemieckiej wyniosła prawie 45 tysięcy. Takiego wyniku nie mają żadne inne rozgrywki na Starym Kontynencie. Nieprzypadkowo każdy piłkarz trafiający do Bayernu kosztuje co najmniej dziesięć milionów euro. Bawarczyków na to stać, są markową drużyną. Trafić do Monachium to jak znaleźć się w piłkarskim raju.
Przesadzam? Chyba nie. Trener Jupp Heynckes uważa, że w Niemczech większą odpowiedzialność za słowa niż trener Bayernu ponosi tylko… kanclerz Angela Merkel. Polacy mają pod bokiem kraj, w którym ludzie wiedzą jak budować piłkarską potęgę. Aż się prosi, by z ich doświadczeń skorzystać i chociaż trochę tej niemieckiej jakości przenieść na nasz grunt. Może za kilka lat dzięki temu także nad Wisłą moglibyśmy zbierać futbolowe plony.
 | Mariusz Jankowski |
Co? Gdzie? Kiedy?
