W starciu ze Skandynawami, a potem także z Chorwacją zadziałało to, co według trenera Michaela Bieglera miało być naszą główną bronią i siłą. Żelazna defensywa. Od polskiego muru odbili się groźni Szwedzi (w ogóle nie funkcjonowały ich skrzydła, a mają je naprawdę niebezpieczne), nosy na polskiej ścianie rozkwasili sobie także Chorwaci (chociaż nie przebierali w środkach). Odetchnąłem z ulgą. Bo przy tak grającej obronie łatwiej nam było ukryć niedostatki w ataku. Przyszedł jednak mecz z Katarem. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Przepisy federacji są takie, że dopuszczają grę drużyny kupionej i opłacanej za naprawdę duże pieniądze. Za chwilę jednak silnej reprezentacji Kataru nie będzie. Najemnicy wrócą do domów. Szkoda tylko, że wcześniej ta drużyna zamknęła nam drogę do finału.
Przed starciem z gospodarzami pewne było także, że jeśli sędziowie zechcą komuś pomóc, to na pewno nie będą łaskawi dla biało-czerwonych. Tak też się stało, ale histeria, jaka wybuchła w Polsce, jest dla mnie niezrozumiała. Zawodnicy „wyklaskali” sędziów po meczu i nie ukrywali żalu oraz złości. Jestem w stanie ich zrozumieć – bo w emocjach trudno o spokojną analizę. A ta nie pozostawia wątpliwości. Mało tego, przekornie napiszę, że winni porażki w półfinale są sami Polacy. Niespełna 20 minut dobrej gry to za mało, by ograć dobrego rywala. A takim był Katar.
W walce o finał zabrakło niestety żelaznej obrony. I tu rodzi się pytanie. O pracy nad defensywą pan Biegler mówi od kilku lat. A jej efektem były zaledwie dwa mecze, w których wszystko funkcjonowało tak, jak powinno. To za mało. I jeśli to się nie zmieni, to za rok na organizowanych w Polsce mistrzostwach Europy możemy nie mieć powodów do radości. Takiej radości, jaka wybuchła po horrorze z Hiszpanią. Ograliśmy byłych mistrzów świata i mamy brązowe medale. Chwała naszym piłkarzom ręcznym!
Mariusz Jankowski |