W sprintach królują Jamajczycy z genialnym Usainem Boltem na czele. Biegi to oczywiście domena Kenijczyków, którzy tym razem dołożyli jeszcze sukces w rzucie oszczepem. Czy i kiedy ten układ sił może się zmienić? Pytanie trudne i drażliwe. Z jednego powodu. Wiszącej nad dyscypliną afery dopingowej. Sprawa wypłynęła niedawno, za sprawą dziennikarzy z Anglii oraz Niemiec. Dotarli oni do mocno szokujących danych. Według wyników badań krwi sportowców z lat 2001-2012 aż jedna trzecia medali dużych imprez w konkurencjach wytrzymałościowych mogła zostać zdobyta przez zawodników stosujących doping. Nazwisk nikt nie podaje i dopóki to się nie stanie, bomba oczywiście nie wybuchnie. Ale chyba nikt już nie ma wątpliwości, że tyka. I to dość głośno. Królowa sportu jest zagrożona tym, co od lat dotyka kolarstwo. Skażenie dopingiem jest bardzo niebezpieczne i bolesne. Tak jak niebezpieczne bywa przyklejanie różnych łatek. I tego najbardziej boją się lekkoatletyczni działacze.
Przykłady z dalszej i bliższej przeszłości dobrze działają na wyobraźnię. Wystarczy choćby przypomnieć problemy z dopingiem stumetrowców. Zawsze psuły wizerunek dyscypliny i oznaczały medialny szum. Ben Johnson, Justin Gatlin czy Tyson Gay to ludzie, którzy okryli hańbą nie tylko siebie. Głośnych nazwisk w lekkiej atletyce nie brakuje i każda kolejna wpadka dopingowa może nakręcić spiralę kłopotów. Dopóki nie ma dowodów – nie ma o czym mówić. Z takiego założenia wychodzi część działaczy. Pytanie, czy faktycznie tych dowodów brak, czy tylko nie ma nikogo, kto wprost ogłosiłby je światu. Tak czy inaczej taktyka udawania, że nic złego się nie dzieje, może być zgubna. Jeśli tykająca bomba wybuchnie w ciągu najbliższych miesięcy, to igrzyska w Rio mogą być dla lekkoatletów wyjątkowo smutne.
Mariusz Jankowski Idziemy nr 36 (519), 6 września 2015 r. |