– Czekając, nastrajamy się na częstotliwość, na której nadaje Bóg – mówi ks. prof. Robert Skrzypczak.
Z ks. prof. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Monika Odrobińska
Jak dobrze przeżyć czas oczekiwania, jakim jest rozpoczynający się Adwent, gdy na wystawach sklepowych i ulicach już święta?
Adwent oznacza pobudkę. To czas sprzyjający rozbudzeniu postawy otwartości na relację z Bogiem. Jest więc czasem liturgicznym. Pytanie o to, czy ma szanse dotrzeć do szerszych mas, jest pytaniem o to, czy przedrze się przez blichtr i konsumpcjonizm. Człowiek zawsze czegoś potrzebuje, ale coraz mniej potrzeby te mają wymiar metafizyczny. Żydzi czekali na Mesjasza, my dziś czekamy na dom z ogródkiem, dobry samochód. Taki mesjanizm może się przerodzić mesjanizm nekrologowy.
Mesjanizm nekrologowy?
Czyli oczekiwanie od życia już tylko świętego spokoju. A tego, jak wiadomo, pod dostatkiem jedynie na cmentarzu. Zrobiła się moda, także wśród katolików, na kupowanie sobie grobów za życia. Smutne, że chrześcijanin, któremu oznajmiono życie wieczne, przyszłość lokuje w granitowej miejscówce na cmentarzu.
Potrzebujemy pobudki. To nie Izraelici wymyślali sobie wędrówki. To Boża obietnica napełniała ich apetytem na coś więcej. Spełnienie jednej obietnicy rozbudzało pragnienie kolejnej, a najważniejszą jest Mesjasz. My chrześcijanie rozpoznaliśmy go w Chrystusie, „Chrystus” po grecku oznacza właśnie „Mesjasz”, i to Jego oczekujemy w Adwencie.
Ale jak Go zauważyć w tym przedświątecznym zgiełku?
Na człowieka działają różne siły: reklama, propaganda polityczna, konsumpcjonizm. Nie możemy już sobie pozwolić na komfort ciszy. Musimy uczyć się wyodrębniania z jazgotu, który traktuje mnie jako klienta, głosu, który woła mnie po imieniu, w którym słychać troskę o mnie. Jeśli będzie to głos, który wytrąci mnie z rutyny, jest to głos Boga.
Czyli nie jest powiedziane, że usłyszą Go tylko wierzący?
Można być człowiekiem religijnym, lecz niewierzącym – kiedy serce nie reaguje na głos Boga, nie wchodzi z Nim w dialog. Ale i odwrotnie: głos ten poruszyć może strunę w kimś dotychczas dalekim od wiary.
Jaka jest różnica między czekaniem niecierpliwym a czekaniem radosnym?
By ją odkryć, polecam ćwiczenie, które dobrze wprowadzi nas w Adwent. Zastanówmy się otóż, czego w życiu pragniemy najbardziej. Pragnienie jest częstym motywem w Piśmie Świętym. Synów Zebedeusza czy ślepca Jezus pytał: „Czego pragniecie?”. Może się bowiem okazać, że nasze pragnienia są banalne, zredukowane.
Osiemnastolatek chce zwojować świat: znać kilka języków, grać na instrumentach, wjechać rowerem na Kilimandżaro. A potem przychodzi wojsko, żona, dzieci, pięćdziesiątka na karku i okazuje się, że nasze Kilimandżaro to mieszkanko i posadka, okupione nadwagą i nadciśnieniem.
Niecierpliwość to domena naszych czasów: denerwujemy się, gdy strona za długo się ładuje, trąbimy na pieszych, bo się ślamazarzą, irytuje nas, że ktoś nie łapie naszej myśli w lot. To efekt przyspieszenia życia. Bardziej prawdopodobne jest, że zginiemy nie w wypadku, ale umrzemy na zawał, a gdy upadniemy, ludzie po nas przejdą w pośpiechu, ze wzrokiem utkwionym w zegarku i agendzie zadań na dziś.
Na świat i ludzi nie mamy wpływu. Zmienić możemy tylko siebie. Jak?
Jeśli wiem, że jest Bóg, i to On jest właścicielem czasu, także mojego, to znaczy, że ja mogę odpocząć. Nie: nic nie robić, ale powiedzieć: „Jezu, ty się tym zajmij”, „Jezu, ufam Tobie”. Dla człowieka, który myśli, że może liczyć tylko na siebie i sam musi sobie wszystko zapewnić, czas jest przekleństwem.
Chrześcijanin w czas Adwentu wchodzi z przekonaniem, że Ten, który się rodzi, potem zmartwychwstanie. To rodzi się Zwycięzca śmierci, który w nasze życie wprowadza kroplę wieczności. Dobry Adwent to taki, w którym wierzący czy nie, zabiegany czy zmuszony do nicnierobienia, chory czy więzień, zetknie się z Kimś, komu mógłby powiedzieć: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.