29 kwietnia
poniedziałek
Rity, Katarzyny, Boguslawa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Jak pomagać?

Ocena: 4.25714
1294

Pieniądz wrzucony do kapelusza uspokoi sumienie dającego, ale ponieważ w 99 proc. przypadków pójdzie na alkohol, ostatecznie zaszkodzi. - mówi s. Valeria Terlecka CSS, prowadząca punkt charytatywny Caritas, w rozmowie z Moniką Odrobińską

fot. Monika Odrobińska

Daje Siostra pieniądze proszącym o nie na ulicy?

Nie, pieniędzy nie daję nigdy.

 

Jak więc Siostra reaguje na takie prośby?

Zapraszam do naszego punktu charytatywnego.

 

Przychodzą?

Jeszcze mi się nie zdarzyło. Także żebrzącym pod kościołem dawałam kanapki i zapraszałam do punktu, ale oni wolą pieniądze. Jednego z takich mężczyzn, wyłudzającego datki od starszych parafianek, najpierw zachęciłam do próby wyjścia z bezdomności – był młody i zdrowy, mógł pracować. Zareagował agresywnie, więc go wyprosiłam. Te same starsze panie nagabywał potem na ulicy. Póki dostaje, jaką ma motywację do zmiany swojego życia? Pomoc państwa, Kościoła i organizacji pozarządowych w Polsce jest naprawdę wystarczająca. Jeśli nie damy pieniędzy, tylko skierujemy po kompleksową pomoc, być może uratujemy kogoś od pójścia na dno.

 

Też zamiast dawać pieniądze, proponuję adresy jadłodajni czy noclegowni. Ostatnio w odpowiedzi usłyszałam soczysty komentarz.

Oni znają te adresy, ale tam jest wymóg trzeźwości, na który najczęściej nie chcą przystać. Wydawałoby się, że jeśli damy takiej osobie jedzenie, to nie będzie kupować alkoholu. Niestety, rozdawane u nas produkty wielokrotnie widywałam na okolicznym bazarze. To, co ci ludzie dostają za darmo, kupują od nich zwykle niemajętni emeryci, dla których chleb za złotówkę to okazja. A zarobek idzie na alkohol.

Mimo to, nawet jeśli wiem, że ktoś mający wybór woli żyć z jałmużny niż z pracy, mam wyrzuty sumienia, że nie pomogłam.

 

A wspiera pani instytucje pomocowe?

Wspieram.

One lepiej wiedzą, jak mądrze spożytkować darowizny. Pieniądz wrzucony do kapelusza uspokoi może sumienie dającego, ale ponieważ w 99 proc. przypadków pójdzie na alkohol, ostatecznie ściągnie potrzebującego na dno. Zaczepił mnie kiedyś bezdomny od pięciu lat młody człowiek. Przedtem miał wszystko – jako fryzjer i stylista czesał gwiazdy. Zdarzyło się, że skończył na ulicy. Poproszona o datek, zaprosiłam do naszego punktu, ale na trzeźwo. Wrócił po dwóch miesiącach. Spędził je w szpitalu, gdzie w ostatniej chwili uratowano go przed gangreną. Ale lekarz, który się nim zajął, ocalił mu życie podwójnie: zatrzymując na kilka tygodni, odciął go od nałogu i dał czas na refleksję. Po wyjściu Piotrek skierował się do schroniska na Żytniej, przeszedł terapię, a do nas zgłosił się do pracy. Widywaliśmy już takich, którzy pracują do pierwszej pensji, a potem „odpływają”. Piotrek jest wyjątkiem, ale tylko on jeden wie, jaką walkę musiał toczyć ze sobą za każdym razem, gdy po drodze mijał sklep alkoholowy. Przez piętnaście minut wykonywał dwa kroki w przód i jeden w tył. Udało mu się nie złamać dzięki mechanizmom poznanym na terapii. Ale on jest wyjątkiem – mimo nałogu odbił się od dna.

 

Bo sam tego chciał?

Właśnie. Potem przyprowadzał do nas swoich dawnych znajomych z ulicy, którzy także chcieli wyjść z bezdomności. Bardzo chciał pomóc swojemu bratu, który prosił nawet, by go zamknąć w kanciapie i odciąć od alkoholu. Niestety, na terapii oszukiwał, zaraz potem pobiegł do kumpli. Inny mężczyzna zamieszkał w ośrodku społecznym, książki wręcz połykał; wierzył, że sam sobie poradzi i odmawiał terapii. A sama pomoc socjalna to tylko kropla w morzu potrzeb takiego człowieka. Wystarczyło, że napił się raz, po kilku tygodniach wrócił do mnie jedynie w kurtce na gołe ciało – ubrania ukradli mu inni bezdomni. Oni są wobec siebie bezwzględni, a ostatni etap bezdomności prowadzi do wyzucia z ludzkich uczuć. Pamiętam dwóch panów, którzy przyszli do mnie w tragicznym stanie. Przyniosłam im zupę; zanim doniosłam łyżki, zjedli ją rękami. Dałam im też ubrania. Po kilku tygodniach wraca jeden z nich – w swoich starych łachach. „Gdzie masz ubranie?” – pytam. „Ukradli”. „A gdzie brat?”. „Zamarzł”. „Kiedy pogrzeb?”. „Nie wiem” – przerażająca obojętność. Dlatego należy robić wszystko, by ratować takich ludzi, zanim popadną w utrwaloną bezdomność.

 

Jak?

Na tym etapie, kiedy jeszcze można ich zaangażować do pracy. Z czasem o to coraz trudniej. Wspomnianemu Piotrowi po pięciu latach bezdomności ciężko było wrócić do społeczeństwa: do stania w kolejkach, załatwiania spraw w urzędzie, wytrwania ośmiu godzin w pracy. Kiedy w kierunku stojących po posiłek mężczyzn rzucam prośbę o pomoc w poskładaniu kartonów, żaden nie reaguje. Trzeba ich wyciągać na siłę. Są już nastawieni wyłącznie na branie. Mamy jednego bezdomnego pana, który sam z siebie dba o chodnik przed kościołem: zbiera liście, zamiata, odśnieża. Za to dostaje posiłek bez kolejki. Jednak takie osoby są w swoim środowisku piętnowane.

Potrzebna jest zmiana systemowa, bo niektóre osoby żyją wyłącznie z socjalu i nie chcą tego zmieniać. Wydaje mi się, że człowiekowi, który traci pracę, a potem mieszkanie, nie powinno się dawać pieniędzy, tylko możliwość zarobku. To podtrzymałoby jego poczucie godności i sprawczości. Taką próbę podjęła jedna z polskich gmin. Bezdomni mieli pielęgnować skwery, ale nawet nie zaczęli. Otrzymane narzędzia wyrzucili i się ulotnili. Widać więc, że nie ma idealnych rozwiązań, ale najgorszym z nich jest utwierdzanie bezdomnych w ich położeniu, zwłaszcza w nałogu.

 

Włosi i Skandynawowie już jakiś czas temu doszli do wniosku, że socjal rozleniwia i uzależnia. Tym, którzy woleli pobierać tzw. pensje obywatelskie, ukrócono zapomogi, więc musieli wrócić do pracy.

Też to zauważam. Kiedy Caritas rozdawała karty podarunkowe Biedronki, zgłaszały się po nie panie z nienagannym manikiurem, wartym równowartość zakupów. Następnym razem więc sama wyszukiwałam w okolicy osoby rzeczywiście potrzebujące. Poprzedni beneficjenci mimo to dzwonili, upominając się o karty. Wiedzieli o nich, bo na bieżąco śledzą strony Caritas.

 

Kiedyś kobieta poprosiła mnie o cielęcinę dla dzieci i zaprowadziła do konkretnego stoiska. Sprzedawczyni powiedziała, że to stała naciągaczka. Jak ich odróżnić od prawdziwie potrzebujących?

Prawdziwie potrzebujący nie poprosi o najdroższe mięso. Nasi starsi parafianie krępują się nawet stanąć w kolejce po jedzenie, umawiają się na konkretną godzinę. Naciągacze zwykle mamią nas rozbudowanymi historiami, w których sami nierzadko się gubią. Niestety, nabierają się na nie nawet tacy wyjadacze jak ja. Jakiś czas temu przyszła kobieta z prośbą o opłacenie faktury za leki. Dodatkowo pożyczyłam jej 200 zł i obdarowałam jedzeniem, którego nie uniosła, więc pożyczyłam wózek. Kiedy próbowałam się o niego upomnieć, nie odbierała moich telefonów, a ten wózek bardzo ułatwiał nam tu pracę. Udało mi się do niej dodzwonić dopiero z obcego numeru – obiecała oddać. Do tej pory się nie pojawiła.

 

Niektórzy wolą dać pieniądze, nawet ze świadomością, że zostaną przepite, a ocenę zostawiają sumieniu tej osoby i Panu Bogu.

Tak może robić ktoś, kto ma z tym do czynienia raz na jakiś czas. Jeśli obcuje się z tym na co dzień, dostrzega się rzeczywiste potrzeby tych osób. Rzadko kiedy odpowiedzią na nie są wyłącznie pieniądze.

 

Jakie są więc oblicza dzisiejszej biedy?

To zupełnie inna bieda niż ta z początku lat 90. – taką można zobaczyć jeszcze na Ukrainie, skąd niedawno wróciłam.

Od czasu pierwszego programu 500+ zauważalnie spadła u nas liczba ubogich rodzin, dziś w kolejkach po pomoc dominują bezdomni – najczęściej z wyboru – i starsi ludzie. Nierzadko są to stare matki, mające na utrzymaniu dorosłe dzieci, które zamiast pracować, popijają albo się włóczą. Problemem jest więc nie bieda sama w sobie, ale utrwalona bezradność.

Nie brakuje u nas ludzi dobrej woli; mamy kilkudziesięciu wolontariuszy. Niedawno zgłosiła się pani chętna pomagać dzieciom w lekcjach. Zaproponowałam jej pomoc rodzinie, która żyła z zapomóg. Oferta nie wydała im się atrakcyjna; nie chciało im się przyprowadzać do nas dzieci, w końcu odebrano im je z powodu niewydolności wychowawczej i przekazano do domu dziecka.

Niestety, w tłumie proszących o pomoc giną nam ci, którzy najbardziej jej potrzebują, ale krępują się o nią poprosić. Dziś najczęstszym obliczem biedy jest samotność. Nasi wolontariusze ze Szkoły Podstawowej nr 72 chętnie odwiedzą samotną osobę, zaniosą jej paczkę i porozmawiają. W punkcie wciąż czekamy na zgłoszenia rodzin i sąsiadów osób potrzebujących z naszej parafii Nawrócenia św. Pawła Apostoła w Warszawie, do których udam się na wywiad. Ale to nie wyczerpuje potrzeb osób starszych. Dziewięćdziesięciopięcioletnia kobieta zapytała mnie ostatnio: „Po co ja jeszcze żyję? Czemu Pan Jezus mnie nie zabierze?”. Wciąż czeka na odwiedziny syna…

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, mężatka, matka dwóch córek. W "Idziemy" opublikowała kilkaset reportaży i wywiadów.

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter