I mamy radosny Trzeci Maja, który jako wielkie święto zupełnym cudem nie uległ zapomnieniu przez siermiężne lata słusznie minionego systemu i teraz mógł wrócić – ale czy wrócił? – do swojej świetności. Pamiętam mego tatę, jak w głębokim PRL demonstracyjnie zakładał tego dnia najlepszy garnitur i najładniejszy krawat – i tak szedł do biura. Była to zresztą druga część demonstracji, pierwszą tata załatwiał dwa dni wcześniej, kiedy wszyscy szli na pochód. Tata zaś szedł na działkę, cierpliwie znosząc uwagi i wyjaśniając, że święto pracy czci pracą w ogrodzie. Trzeciego miał trudniejszą sytuację, ponieważ dyrektor zakładu tym bardziej nie chciał, żeby Izydor Sułek wyjaśniał na lewo i prawo, dlaczego się tak wystroił i co to był za dzień przed wojną. Co to był za dzień!
Dzielny tata nie doczekał powrotu swego ulubionego święta, ale czy byłby usatysfakcjonowany? Teraz doszedł jeszcze „długi majowy weekend”, w którego cieniu cichutko ginie nasze wspaniałe podwójne święto.
Maj się więc rozwija, atrakcji przybywa, ale jedno pozostaje niezmienne: że to wciąż jest miesiąc Matki Boskiej. I żadna komuna nie zdołała tego wytrzebić, przekręcić czy zmienić. Jak Polska długa i szeroka, w maju stroją się przydrożne krzyże i wiejskie kapliczki: w nowe obrazki, w świeże odmalowane płotki, we wstążki i kwiaty (niestety, teraz także coraz częściej sztuczne, plastikowe, co wytykam korzystając z okazji).
W „mojej” wiejskiej okolicy, na 577 kilometrze biegu Wisły, też stoi taki wiejski krzyż. Jeszcze dwa lata temu codziennie śpiewane tu było majowe, ale teraz starsze panie już nie dają rady podejść pod wysoką skarpę, a młodszych prawie nie ma. Wciąż jednak tradycyjnie, na prośbę mieszkańców, właśnie w maju odprawiana jest Msza Święta nad brzegiem Wisły! Jak wiele miejsc w Polsce, tak i ten wysoki krzyż miał swoje losy, kiedy w czasach realnego socjalizmu trzeba było poprzedni, spróchniały ze starości, zastąpić nowym. Bo przecież bez krzyża ani rusz! – Jak tu żyć ze świadomością, że od pradziadów naszych tu stał krzyż, a my byśmy zaniedbali? To całkiem nie do pomyślenia – opowiada pani Janeczka Zajączkowska, z zasiedziałej tu pewnie od dwustu lat rodziny Kaniów. Kiedyś ona ze swoją, dziś ponadstuletnią, ciocią ubierała krzyż na majowe, dziś robi to z wnukami. Mają radość! Ale wtedy, w latach 70., kiedy przyjechała milicja grozić, wcale radośnie nie było. – Nagle się pojawili, na tej piaszczystej drodze, daleko od szosy! Ale i na to znalazła się rada, w jedną noc krzyż się postawiło, zespawało co trzeba, wkopało na kilka metrów, ozdobiło wiankami i girlandami, omodliło. – I kto na taki krzyż rękę podniesie? – pyta pani Janeczka. Chwalcie łąki umajone, góry, doliny zielone, chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki. I co czuje, i co żyje, niech z nami chwali Maryję.
Barbara Sułek-Kowalska |