W pierwszym czytaniu poznajemy historię proroka Jeremiasza, który – zamknięty w więzieniu – rozmawia z Bogiem. Do celi trafił za prorokowanie o zniszczeniu Jerozolimy. Jeremiasz jest zrezygnowany. Kochał Boga z całego serca, dlatego zdecydował się podjąć misję prorocką. Kolejne niepowodzenia sprawiły jednak, że zaczął wątpić w Bożą przychylność. Można powiedzieć, że utracił zaufanie do Tego, który go posłał.
Długotrwałe cierpienie może prowadzić do tego, że zaczynamy o nie obwiniać wszystkich wokół. Na podejrzenia szczególnie narażeni są ci, którzy są nam najbliżsi. Choć rzadko mogą coś zmienić, to jednak oczekujemy od nich jakiegoś cudu. Gdy się nie zdarza, oskarżamy ich o bierność i powoli tracimy zaufanie. Często podobnie traktujemy Boga. Prosimy Go o coś wytrwale, a On milczy. Działa zupełnie inaczej, niż byśmy tego oczekiwali. Wówczas zaczynamy powątpiewać o Jego wszechmocy.
Święty Piotr sugeruje Jezusowi, że niemożliwym jest, aby miał On cierpieć i zginąć. Widzi w Nim Mesjasza, który wyzwoli Izraela. Jezusowe słowa o męce nie wpisują się w tę perspektywę. Piotr chce zatem wziąć sprawy w swoje ręce, choć do tej pory był w stanie pójść za Mistrzem wszędzie. To sugeruje, że jego zaufanie do Jezusa zostało podkopane. To dlatego Jezus mówi, by zszedł Mu z oczu, czyli by wrócił na swoje miejsce za Pasterzem.
Droga za Jezusem zakłada gotowość na to, by nieustannie zapierać się siebie. Jeżeli bowiem nawet tylko podświadomie liczymy tylko na siebie, trudno będzie nam zaufać komukolwiek. A w pojedynkę ciężko jest dokonać czegoś wielkiego. Świadczy o tym późniejsza postawa zarówno Jeremiasza, jak i Piotra. Pierwszy, po chwili załamania, szybko przyznaje, że nie potrafi żyć bez Boga. Drugi potwierdzi to już po Zmartwychwstaniu, nad Jeziorem Genezaret, gdy przyzna: „Ty Panie wszystko wiesz”. Po nawróceniu obydwaj dokonują wielkich rzeczy.
Zaufanie pozwala nam spojrzeć z nadzieją na swoje życie nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że nie spotka nas już w nim nic dobrego.
Ks. Piotr Rymuza |