29 kwietnia
poniedziałek
Rity, Katarzyny, Boguslawa
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Za głosem Boga

Ocena: 4.4
421

Rozeznanie powołania nie następuje w jednej chwili. To proces, który wydarza się każdego dnia. To zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi, słuchanie Bożych sygnałów.

fot. arch. prywatne ks. Krystiana Sacharczuka

Kiedy w operze „Ça Ira” Rogera Watersa w warszawskim teatrze Buffo grał księdza, od wielu osób słyszał, że w sutannie mu do twarzy. Nikt jednak nie przypuszczał, że kilka lat później zejdzie ze sceny, by nosić sutannę do końca życia. Co wydarzyło się w jego życiu, że dla Boga zrezygnował z kariery, niezależności i dobrze płatnej pracy?

 


OŁTARZ ZAMIAST SCENY

– Przekonanie, co chcę w życiu robić, pojawiło się na etapie wyboru szkoły średniej – mówi ks. Krystian Sacharczuk, który święcenia prezbiteratu przyjął w 2015 r., a od czterech lat pełni funkcję duszpasterza akademickiego w kościele św. Anny w Warszawie. – Złożyłem papiery do szkół teatralnych w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu. Nie trafiłem jednak do żadnej z nich, bo w międzyczasie wziąłem udział w castingu w Teatrze Studio Buffo, gdzie dostałem pierwszy angaż do musicalu. Niedługo potem podpisałem pierwszą umowę o pracę. Występowałem na scenie niemal każdego dnia. Zdarzały się nawet okresy, kiedy grałem po dwa tytuły dziennie: jeden o godz. 16.00, a drugi o 19.00.

Czy w kołowrotku codzienności i przy pękającym w szwach kalendarzu da się usłyszeć głos Boga? Tym bardziej że On zwykle nie krzyczy, lecz mówi szeptem. – Widocznie dla Niego nie ma rzeczy niemożliwych – uśmiecha się kapłan. Co prawda bezpośredniego głosu Boga nigdy nie usłyszał, jednak w jego życiu zaczęły się pojawiać sygnały i znaki, które z dużym prawdopodobieństwem kazały mu przypuszczać, że być może został powołany do służby kapłańskiej. – To nie był przymus ani żądanie, tylko subtelne zaproszenie, pełne szacunku i wolności – wspomina.

Twierdzi, że w pakiecie z powołaniem dostaje się odwagę do podjęcia nowej drogi. W przeciwnym razie trudno byłoby dobrowolnie zrezygnować z dotychczasowego stylu życia, wyjść z domu i środowiska, w którym przez tyle lat się funkcjonowało. Aby to zrobić, potrzebne jest męstwo, w które – zdaniem ks. Sacharczuka – wyposażyć może tylko Jezus.

 


ROBIĆ CZY BYĆ?

– Mimo że nie czułem szczególnego lęku ani oporu przed decyzją o kapłaństwie, postanowiłem dać sobie kilka miesięcy – wspomina ks. Krystian. Po pięcioletniej przygodzie z teatrem czuł się spełniony zawodowo. Ze sceny zszedł więc w poczuciu nasycenia. Wychowany w domu, w którym wiara była przede wszystkim tradycją, o kościelnym świecie nie wiedział praktycznie nic. Na egzaminach wstępnych do seminarium pomylił słowa modlitwy Wierzę w Boga, a na dziesięciu polskich świętych potrafił wymienić tylko Faustynę i Wojciecha. – Widocznie wiedza teologiczna nie jest dla Boga głównym kryterium powołania – śmieje się.

Znajomi z teatru przyjęli jego decyzję z dużym szacunkiem. Rodzina potrzebowała czasu, by oswoić się z zaskakującą informacją.

– „Efektem ubocznym” powołania jest szczęście – mówi ks. Sacharczuk. – Ale pójście tą drogą ma też swoją cenę. Jak chociażby rezygnacja z relacji na wyłączność i ograniczona decyzyjność. Dziś jestem w tym miejscu, a jutro ktoś może zechcieć przenieść mnie do parafii położonej czterdzieści kilometrów dalej. Nie zawsze będę miał na to ochotę, a jednak podjęta przed dziewięciu laty decyzja zobowiązuje mnie do posłuszeństwa. Takich niedogodności jest więcej. A mimo to, gdybym miał wybrać jeszcze raz, poszedłbym tą samą drogą.

Zawodowo niczego mu nie brakowało. Miał świetną pracę, za którą zbierał oklaski. Ale kurtyna opadała, a on wracał do mieszkania, siadał w fotelu i coraz częściej zastanawiał się, co dalej. Wiedział, co chce w życiu robić, nie miał natomiast pojęcia, kim chce być. Rola zawodowa syciła, życiowa – niekoniecznie. A przecież chodziło o wybór na całe życie.

Jak rozeznał powołanie? – Na to nie ma jednej, uniwersalnej rady – mówi. Na pewno bardzo pomogła mu w tym duża świadomość siebie, ale i uważność oraz wrażliwość na Boże sygnały.

 


PO TRENINGU ADORACJA

Od pierwszej klasy szkoły podstawowej na pytanie, kim chciałby zostać, odpowiadał: „Księdzem”. Jako dziecko podczas niedzielnej Mszy z zaciekawieniem śledził czynności kapłana. – Fascynowało mnie wszystko: od szat liturgicznych i tego, co dzieje się na ołtarzu, po otwartość i gotowość do służby, jaką przejawiali kapłani, których miałem okazję poznać – mówi ks. Marek Szczepański, wikariusz parafii św. Jana Marii Vianneya w Książenicach i kapelan WOT pod Grodziskiem Mazowieckim. Święcenia kapłańskie przyjął w 2023 r.

W pamięć zapadł mu obraz wikariusza z rodzinnej parafii, który zaczynał dzień od treningu biegowego, a potem – tuż przed poranną Eucharystią – otwierał tabernakulum i w ciszy adorował Jezusa. – Przekonało mnie to, że głębokie życie duchowe nie wyklucza bycia „normalnym” człowiekiem, z pasjami i zainteresowaniami – tłumaczy ks. Marek.

Ciągnęło go nie tylko do sutanny, ale i do munduru. Wymarzył więc sobie, że zostanie kapelanem wojskowym. Otrzymał na to zgodę biskupa polowego. W trakcie seminarium pielgrzymował z żołnierzami na Jasną Górę. Utrzymywał kontakt z katedrą polową i brał udział w spotkaniach duszpasterstwa akademickiego Wojskowej Akademii Technicznej. Trafiwszy do swojej pierwszej parafii w Książenicach, odkrył, że w niedalekiej odległości znajduje się jednostka wojskowa – 61. batalion lekkiej piechoty. W ten oto sposób od roku spełnia swoje marzenie.

 


BEZ PRESJI

– Trudno było zostawić dom i rodziców i pójść w nieznane, w dodatku do dużego miasta – wyznaje ks. Szczepański. – W miarę zbliżania się terminu święceń w mojej głowie pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Czułem się niewystarczający, by zostać księdzem, który w moim ówczesnym przekonaniu powinien być nieskazitelny.

Jego myślenie zmieniły rekolekcje ignacjańskie. Z początku w byciu kapłanem najbardziej pociągała go perspektywa zostania kimś wyjątkowym i szanowanym. Siedem dni milczenia i słuchania głosu Boga poddało te motywacje oczyszczeniu. – Przestałem pokazywać się przełożonym z jak najlepszej strony i stwarzać pozory kogoś, komu wszystko wychodzi – mówi. – Wtedy rozpoczął się proces przyjmowania i akceptowania siebie takim, jaki jestem, ze słabościami i niedoskonałościami. Odkryłem, że mimo mojej ułomności Bóg patrzy na mnie z miłością i zaufaniem oraz że chce obdarzać mnie łaskami i umiejętnościami po to, żebym dzielił się nimi z innymi. Ale i tak najbardziej uderzającym odkryciem było to, że Bóg daje mi wolność w wyborze powołania. Że pójście do seminarium nie zmusza mnie, bym został księdzem. Bóg nie narzuca własnej wizji. On uszanuje każdą naszą decyzję.

Musiał opłakać drogi i możliwości, które bezpowrotnie miał stracić. Kiedy rosła w nim obawa przed zobowiązaniem na całe życie, pomogło świadectwo bliskich – rodziców, dziadków, rodzin z otoczenia – którzy wytrwali w swoim powołaniu. Powiedział Bogu „tak”, a potem czekał na Jego odpowiedź. Kiedy rektor seminarium, po modlitwie i rozeznaniu arcybiskupa warszawskiego i kapłanów, zatwierdził podjęty przez niego wybór, zalała go radość. – Odtąd moje życie coraz bardziej przestało należeć tylko do mnie – mówi. – Czegokolwiek się podjąłem, czułem wsparcie Boga.

Za każdym razem otrzymuje od Boga łaski i zdolności, których potrzebuje do podjęcia danego zadania. A gdy tylko zaczyna czuć się zbyt samowystarczalny, Bóg poprzez znaki, ludzi i wydarzenia przypomina mu, że nie jest samodzielnym agentem do spraw specjalnych, a jedynie (a może aż?) przedłużeniem rąk Wszechmogącego.

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter