Zgasła pochodnia z ogniem olimpijskim. Przewodniczący MKOl Thomas Bach zamknął w niedzielę XXIV zimowe igrzyska w Pekinie. Kolejne odbędą się za cztery lata w Mediolanie i Cortinie d’Ampezzo. Ale zawody w stolicy Chin nie wzbudziły ani wielkich zachwytów, ani wystarczającego entuzjazmu. Nie tylko z powodu covidowych rygorów i mniej lub bardziej zamierzonych upokorzeń czy eliminacji ze zmagań niektórych zawodników. Także z powodu wiszącej jak topór nad naszymi głowami realnej groźby wojny. Nie tylko na Ukrainie, ale i być może w całej Europie. „Putin już podjął decyzję o inwazji” – alarmuje od kilku dni amerykański prezydent. Kreml oficjalnie temu zaprzecza. Ale wypowiedzi najważniejszych światowych polityków pokazują, że wojna może wybuchnąć w każdym momencie.
Jeśli na sąsiedni kraj spadną rosyjskie rakiety i bomby, wjadą tam czołgi i wejdą żołnierze, czeka nas niewyobrażalny kryzys. Premier Wielkiej Brytanii mówi wprost o największej od 1945 r. wojnie. I nawet jeśli najgorszego da się uniknąć, to nie dziwi fakt, że tak wielu z nas uległo złym nastrojom. Każdy człowiek myślący i niezamykający się w swojej bańce musi odczuwać pewien koniec normalności. Schyłek spokojnego etapu, który był nam dany. Jakiś trudny do zdefiniowania zmierzch epoki, a nawet być może naszej cywilizacji.
Pokazuje to nie tylko wojenne zagrożenie, ale także prowadzona z sukcesem cała światowa krucjata przeciwko Bogu, religii, Kościołowi i tradycyjnym wartościom. Ulica i media każdego dnia przynoszą kolejne dowody na to, jak dużą siłę ma zło i jak bardzo jest przez wielu dotąd normalnych ludzi akceptowane.
Bardzo się zagubiliśmy w ostatnich dekadach. I marnym pocieszeniem jest fakt, że Zachód jeszcze bardziej to odczuwa. Pokazują to nie tylko badania na temat roli oraz znaczenia Kościoła i naszego udziału w religijnym życiu.
Ale tak jak nie wiemy, kto podejmuje decyzje na Kremlu, kogo słucha się Putin i jaki wpływ na to, co zrobi, ma postawa Zachodu, tak wiemy niemal wszystko o naszych personalnych decyzjach. A ponieważ jak trwoga, to do Boga, to może jest to dobry czas na zrobienie prywatnego rachunku sumienia? Jak bardzo i czy w ogóle daliśmy radę? W co na serio wierzymy i czego chcemy? Czy prosząc o miłosierdzie – sami jesteśmy miłosierni? Czy dajemy świadectwo? Czasy nie są łatwe, szczególnie jeśli za dane dobro dostajemy czasem jako „zapłatę” tak wiele