– Bardzo mnie boli to, że przyzwyczailiśmy się w Kościele do „obsługiwania” wiernych – mówi biskup Romuald Kamiński.
fot. ks. Henryk Zieliński/IdziemyZ biskupem warszawsko-praskim Romualdem Kamińskim rozmawia Irena Świerdzewska
Ksiądz Biskup mówi o potrzebie „obudzenia uśpionego mocarza”, wskazując na pracę ze świeckimi jako priorytet. Jak to rozumieć?
Do prowadzenia duszpasterstwa potrzebne są mocne kadry. Możliwości nawet wytrawnych duszpasterzy, dobrze przygotowanych, są nieproporcjonalnie małe w stosunku do potrzeb. Zmiany cywilizacyjne poszły tak daleko, że rodzina, która zawsze wspomagała duszpasterstwo, dzisiaj w dużej mierze jest niewydolna. Przestała być pierwszorzędnym partnerem w przygotowaniu do życia religijnego, świadomego życia we wspólnocie Kościoła. Na przestrzeni ostatnich 40 lat ani katecheci, ani duszpasterze nie musieli wykonywać tak wielkiej pracy w przygotowaniu dzieci do pierwszej Komunii Świętej czy bierzmowania, jaką wykonują dzisiaj. Wychowanie religijne było w pierwszym rzędzie zadaniem rodziców, realizowało się w sposób naturalny w rodzinie, a zadaniem kapłana było tylko jego usystematyzowanie. Dzisiaj tych elementów zaczyna brakować. Odpowiedzialność za wychowanie religijne spada dziś na katechetów i duszpasterzy. Jest to zadanie tak wielkie, że staje się dla nich często niewykonalne.
Kto więc tę pracę ma wykonać?
Z grona ludzi świeckich trzeba pozyskać osoby przygotowane do takiego działania. Znaleźć zaangażowanych w różnych ruchach modlitewnych, formacyjnych czy ukształtowanych przez własne środowiska rodzinne, rodziców czy dziadków. Trzeba też zadbać, by sukcesywnie takich ludzi przybywało, a więc o stałą formację ludzi świeckich. Potem o wdrażanie ich w pracę dla dobra parafii czy diecezji. Impuls musi popłynąć od duszpasterza, świadomego, że sam naprawdę niewiele może zdziałać i ze powinien otworzyć się na ludzi. Potrzebna jest współpraca, współpraca i jeszcze raz współpraca. Trzeba zadać sobie pytanie: czy jestem przygotowany do tego, żeby otworzyć się na współpracę z innymi, by dopuścić ich do zaistnienia we wspólnocie i pomagania innym? Trzeba podjąć również w stosunku do siebie samego niemałą pracę formacyjną, a potem wyznaczyć zadania.
Od czego ta współpraca ze świeckimi miałaby się zacząć?
Potrzebna jest praca u podstaw. Za mało mówimy o bardzo prostych, ale systematycznych sposobach codziennej pracy. Nosimy pragnienia zabłyśnięcia jednym spektakularnym, nadzwyczajnym wydarzeniem, żeby podziwiał nas cały świat. Długo czekamy na ten moment. Mogę zapewnić, że takich okazji Pan Bóg nie stwarza. Tego typu myślenie nie mieści się w Bożej pedagogice, która zakłada realizowanie dobra i rozwój przez systematyczną pracę, często w cichości, zawsze w pokorze.
Uważam, że nie należy odchodzić od katechezy szkolnej, choć mówi się, że jest ona niewystarczająca, bo jako jednostka lekcyjna nie przygotuje do życia wiarą. Trzeba jednak docenić, że ogarnia prawie całą młodzież i dzieci. Nie wyobrażam sobie, żeby w warunkach miejskich, gdzie jest duża sieć szkół, parafia mogła odgrywać taką rolę. Nie można tego potencjału zmarnować, trzeba go dobrze wykorzystać, poszerzać, pracować na nim.