Ks. Tadeusz Burzyński 22 lipca 1944 roku w liście do ks. Tadeusza Pecolta przytacza list rannego niemieckiego kapelana ks. Eryka, podyktowany przed śmiercią: „Z radością oddaję Zbawicielowi moje młode kapłańskie życie. Oddaję je takim, jakim je od Niego otrzymałem przed dwoma laty. Było to kapłaństwo czyste i święte. Mogę stanąć przed Zbawicielem i pójdę do Niego. Cieszę się, bo wielka będzie nagroda. Za wszystkie ofiary, za wszystkie cierpienia i za wszystko zapłaci mi Zbawiciel i dlatego chętnie umieram”. Sam ks. Tadeusz Burzyński, komentując te słowa, napisał: „Moc kapłańskiego ducha! [...], bym chociaż trochę zrozumiał urok tej mocy i odpowiedział wiernie wszystkim łaskom, jakie są mi w zamiarach Bożych przydzielone”. Dziesięć dni później, w wieku 30 lat, przyjął łaskę męczeńskiej śmierci, która była ukoronowaniem jego pełnego ideałów życia.
Został ranny zaraz po tym, jak wybiegł z kaplicy domu zakonnego sióstr urszulanek w Warszawie
1 sierpnia 1944 roku przed godziną 17, by opatrywać i namaszczać olejem świętym rannych powstańców. Naoczny świadek relacjonuje: „Od strony ulicy ks. Siemca dolatuje rozpaczliwy krzyk kobiecy: «Ratujcie, ksiądz ranny leży na sąsiednim podwórku! Drugi patrol sanitarny gotów?». Po chwili harcerki wracają wolno, dźwigając na noszach naszego Księdza Tadeusza. Biała komża broczy krwią, twarz bielusieńka, nie do poznania, okryta potem kroplistym. Kładziemy go na stole na salce. Siostra doktor zbadała ranę. Kulka uderzyła w plecy, przeszła przez aortę. Nadziei nie ma żadnej, a jednak trzeba robić co się da” – pisze s. Franciszka Popiel w książce „Kilka obrazków z życia «Szarego Domu»”.
Ks. Tadeusz Burzyński, ciężko ranny, żył i umierał w sposób świadomy. Tak jak wybiegając do rannego z kapłańską posługą, miał świadomość, że może go spotkać śmierć, tak w tym momencie miał świadomość, że umiera. Poprosił zatem o sakrament pokuty oraz wydał dyspozycję, aby inny kapłan sprawował osiem Mszy Świętych w intencjach, które przyjął i nie zdąży już ich odprawić.
Ostatnie chwile życia opisują dwie siostry urszulanki, które były świadkami jego śmierci. Siostra Franciszka Popiel pisze: „Siostra doktor wstrzykuje dożylnie glikozę. Ale Księdzu o co innego chodzi: «Spowiedź». Ksiądz Kanonik [Mikołaj Biernacki – przypis na marginesie] oddaje mu swoją kapłańską usługę, potem przynosi Pana Jezusa. Ksiądz Tadeusz modli się nieustannie: „Jezu kocham Cię, Jezu adoruję Cię”.
S. Stanisława Czekanowska potwierdza te wydarzenia. „Podczas kiedy przygotowywałyśmy go do opatrunków, walcząc z poszarpaną komżą i sutanną, ks. kan. Biernacki przyniósł rannemu Komunię świętą i wysłuchał spowiedzi. Olejów świętych nałożyć nie mógł, gdyż naczyńko znaleziono i przyniesiono nam dopiero następnego dnia. Jak się jednak później okazało, ks. Burzyński został namaszczony przez ks. Pisarskiego, salezjanina, zanim jeszcze przyniesiono go do nas. Ksiądz Burzyński cierpiał bardzo. Umierał z całkowitą świadomością. Przed i po Komunii modlił się półgłosem i miałyśmy przeświadczenie, że jest gotów i dojrzały do oglądania Boga w wiekuistej światłości. Skonał w niecałe pół godziny po przyniesieniu go do nas. Wiele sióstr i mieszkańców naszego domu modliło się przy nim aż do jego śmierci” pisze – s. Stanisława Czekanowska we „Wspomnieniach z Powstania Warszawskiego”.
Ks. Tadeusz Burzyński, umierając, poprosił o możliwość wyspowiadania się, choć tego samego dnia rano przystąpił do sakramentu pokuty. Mówią o tym świadectwa księdza Jana Burzyńskiego i s. Heleny Rudzkiej ze zgromadzenia św. Wincentego ? Paulo. Umarł pojednany z Bogiem w sakramencie pokuty i po przyjęciu Eucharystii.
ks. Zbigniew Tracz |