30 kwietnia
wtorek
Mariana, Donaty, Tamary
Dziś Jutro Pojutrze
     
°/° °/° °/°

Zesłani na step

Ocena: 0
2119
Wróćmy jednak do roku 1935. Pod jego koniec, jak opisuje to prof. Henryk Stroński z Tarnopola (obecnie wykładający w Olsztynie), na posiedzeniu Biura Politycznego KP(b)U powołano komisję partyjno-rządową do zorganizowania wiosną 1936 r. deportacji 6-7 tys. polskich rodzin z obszarów przygranicznych „poza granice Ukrainy”. Natomiast na początku 1936 r. KC WKP(b) i Rada Komisarzy Ludowych (rząd ZSRR) postanowiły deportować z Ukrainy do Kazachstanu 15 tys. rodzin polskich i niemieckich. W efekcie pogranicze ukraińsko-polskie miało zostać „oczyszczone”.

Ostatecznie były dwie fale deportacji: od maja do czerwca 1936 r. i druga na jesieni tego roku. Według prof. Strońskiego, do Kazachstanu trafiło ostatecznie około 60 tys. naszych rodaków oraz 10 tys. Niemców. W rozmaitych źródłach podawane są inne liczby, mniejsze i większe, brak jednak dokładnych danych. Problem polega na tym, że sprawozdania podają liczbę nie tyle przesiedlonych osób, ile gospodarstw; można więc jedynie szacunkowo określać, ilu ludzi trafiło na kazachski step.

Zastali tam oni bardzo ciężkie warunki: pustą przestrzeń, potworne upały w lecie, a w zimie skrajnie niskie temperatury, śniegi i szalejące zamiecie. Trafiali do jednej z „toczek” (punktów), oznaczonej kolejnym numerem, gdzie zazwyczaj sami musieli budować sobie domy. A że nie było z czego, kopali zazwyczaj ziemianki, dobudowując część ponad ziemią z kawałków darni „tynkowanych” mieszanką gliny i nawozu końskiego. Niektórzy mieli szczęście, bo skierowano ich do już istniejących wiosek, gdzie było nieco łatwiej. Do lat 50. ubiegłego stulecia przesiedleńcy traktowani byli niemal jak więźniowie: mogli oddalać się od swych wiosek zaledwie o kilka kilometrów. Pewnej części deportowanych udało się wrócić do europejskiej części ZSRR, jednak swoje domy na Ukrainie zastawali zajęte. Zdecydowana większość pozostała w Kazachstanie – i stąd kilkadziesiąt tysięcy Polaków w tym kraju.

Na deportacjach się nie skończyło. Paradoksalnie, mieszkańcy zlikwidowanej „Radzieckiej Marchlewszczyzny”, a także z okolic Żytomierza, Chmielnickiego i Winnicy, którzy trafili do Kazachskiej SRR, mogli mówić o szczęściu.

 

„Operacja polska”

W latach 1937-38 przeprowadzona została tzw. operacja polska NKWD, podczas której życie straciło 111 tys. Polaków, a dalszych blisko 30 tys. trafiło do łagrów. To temat na odrębną opowieść; wypada jedynie wskazać, że NKWD masowo budowała sprawy w oparciu o fikcyjne zarzuty współpracy z nieistniejącą Polską Organizacją Wojskową. Tak było w przypadku wspomnianego już lidera ukraińskich bolszewików Stanisława Kosiora, ale rzekomymi agentami POW byli i zwykli kołchoźnicy. Dokumenty tamtych tragicznych wydarzeń ujrzały światło dzienne dopiero w ostatnich latach, gdy wielu Polaków z Ukrainy czy Białorusi chciało uzyskać Kartę Polaka – represjonowanie za polskość dziadków czy kuzynów stawało się dowodem, że starający się o Kartę są stuprocentowami Polakami.

W historii „operacji polskiej” NKWD skrywają się też losy „Dzierżyńszczyzny”. Jej mieszkańców nikt nigdzie nie deportował; zapewne trafili do Kuropat pod Mińskiem, gdzie – jak się szacuje – mogło zostać rozstrzelanych nawet ćwierć miliona ludzi (obok Białorusinów także Polacy). Faktem jest bowiem, że liczba Polaków w Dzierżyńsku (który – inaczej niż Marchlewsk – nie zmienił swojej nazwy) jest dziś zdecydowanie mniejsza niż kilkadziesiąt lat temu, porównując z należącymi do Białorusi ziemiami po drugiej stronie przedwojennej granicy polsko-radzieckiej.

Tak czy owak, deportacje do Kazachstanu pozostają ważnym elementem antypolskich działań w ZSRR w końcówce lat 30. ubiegłego stulecia. Profesor Iwanow cytował słowa pochodzącej z Dołbysza Polki Haliny Trybl, matki byłego premiera Ukrainy Jurija Ehanurowa: „Być Polakiem w Związku Sowieckim w latach 1937-38 to prawie to samo, co być Żydem w III Rzeszy”.

Nasi rodacy w Kazachstanie wciąż żyją, do Polski przybyła (bo trudno powiedzieć: „wróciła”) nieliczna ich grupa; spora część chciałaby do naszego kraju przyjechać, ale obowiązująca ustawa repatriacyjna przekłada niemal cały ciężar utrzymania przesiedleńców na samorządy. O deportacjach przeciętny Polak żyjący w naszym kraju wie niewiele, bo i skąd? Ja polecam niewielki, zrealizowany przez Fundację Lelewela i TMHW Kalina Krasnaja za bardzo skromne środki film „Przez czerwoną granicę” (https://www.youtube.com/watch?v=nV4o_mSvfTk lub na YouTube znaleźć wpisując tytuł), ukazujący jak deportacje wyglądały. W 80. rocznicę tamtych wydarzeń warto o tym pamiętać.

Piotr Kościński
fot. Janusz Sawajner

Idziemy nr 16 (550), 17 kwietnia 2016 r.

 

PODZIEL SIĘ:
OCEŃ:

ZAPOWIADAMY, ZAPRASZAMY

Co? Gdzie? Kiedy?
chcesz dodać swoje wydarzenie - napisz
Blisko nas
chcesz dodać swoją informację - napisz



Blog - Ksiądz z Warszawskiego Blokowiska

Reklama

Miejsce na Twoją reklamę
W tym miejscu może wyświetlać się reklama Twoich usług i produktów. Zapraszamy do kontaktu.



Newsletter