Samo postawienie takiego pytania może niektórych przejąć (nie) świętym oburzeniem. „Po co powracać do błędnej teologii i religii strachu?!” – wykrzykną niektórzy teolodzy i duszpasterze. Tak jak wykrzyknął pewien włoski ksiądz, który dowiedział, że jeden z moich doktorantów pisze pracę na temat gniewu Bożego według Tomasza z Akwinu, Hansa Ursa von Balthasara i s. Faustyny Kowalskiej. Wszak Bóg jest miłością i kocha każdego człowieka. A miłość wyklucza karę! Czy aby na pewno? Poza tym słowo „kara” nie jest jednoznaczne. Używamy go na określenie bardzo różnych postaw i sytuacji.
Moglibyśmy zapytać: czy rodzice karzą swoje dzieci? Odpowiedź jest oczywista, nawet jeśli jakiekolwiek kary cielesne są dziś często przedstawiane jako niedopuszczalna przemoc: tak, karzą. Wszak każde ograniczenie, które dziecku sprawia przykrość, a nawet powoduje łzy, można nazwać karą. Czy karzący swe dzieci rodzice nie kochają ich, albo kochają źle? Wręcz przeciwnie, mądre karanie, napominanie jest wyrazem miłości i troski rodzicielskiej.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu drukowanym
Idziemy nr 20 (760), 17 maja 2020 r.
całość artykułu zostanie opublikowana na stronie po 27 maja 2020